Wykańczanie i wykolejanie kolei metodą powolną, ale skuteczną

Rok 2021 rozpocząłem od przeczytania “Nie hańbi” Olgi Gitkiewicz – świetnego reportażu o pracy. Reportaż dobrze napisany, ale przygnębiający. Bo jak o pracy to też o wyzysku, o braku godności pracownika, o wypaleniu, skandalicznych warunkach, poniżeniu, nieprzestrzeganiu norm bezpieczeństwa. “Żadna praca nie hańbi” – mówi przysłowie. I “bez pracy nie ma kołaczy” – mówi popularne powiedzenie. Temat rzeka, myślę że każdy człowiek mógłby napisać kilka stron do tego. Rok 2021 kończyłem z książką “Nie zdążę” również Olgi Gitkiewicz.

 

Reportaż o wykluczeniu komunikacyjnym – tak książkę promowano. Ale nie tylko. Wstęp to ogólne pokazanie problemu: komunikacji miejskiej i jej wypierania przez auta, życie pieszych, niebezpieczne drogi, zatłoczenie jezdni w miastach, wypadki rowerzystów, zbytnia pewność siebie kierowców aut. Kto nie straciłby życia na przejściu dla pieszych, na zielonym świetle, tak z 10 razy w ciągu roku niech pierwszy krzyknie. Kto nie spóźnił się gdzieś z winy komunikacji miejskiej lub pociągu? Zanim dojdziemy do problemu wykluczenia komunikacyjnego, musimy poznać genezę tych zjawisk. A ta jest bogata. Sam temat wykluczenia komunikacyjnego to tylko fragment większej układanki, której elementami są nieracjonalne decyzje, czasem brak pomysłu, czasem oszczędność, niby próba rozwiązania problemów a tymczasem jeszcze ich pogłębienie przez choćby biurokrację, różne próby usprawnienia komunikacji publicznej, oddolne inicjatywy obywatelskie ale jednocześnie opór na wyższym szczeblu, upolitycznienie np. kolei. O kolei jest zresztą całkiem sporo: to opowieści pracowników np. maszynisty, ale i lokalnych działaczy. Fascynujący jest rozdział o “wygaszaniu popytu” na kolej, ale i o sprywatyzowaniu kolei, utworzeniu wielu spółek, likwidacji połączeń, problemów z zarządzaniem. I wielu absurdach. 

Z jednej strony natrafiamy na pełną otwartości postawę pracowników kolei, którzy służą, chcą pomagać, czują odpowiedzialność ale, jak przyznają, pasażer jest tu przygnieciony przez procedury, biurokrację. To też opór podczas pukania do drzwi urzędników. Ale nie tylko. Bo są pomysły lepsze i gorsze na to, jak reanimować kolej, próbować robić cokolwiek,by to jeszcze podtrzymywać przy życiu. 

Autorka przemierzyła kawał Polski, przepytała mnóstwo ludzi, swój reportaż oparła na wielu źródłach. Przy czym starała się pokazać wiele twarzy nie tylko polskiego wykluczenia komunikacyjnego (co może sugerować tytuł, ale i ten temat jako wiodący był przedstawiany w odniesieniu do tej książki). Owszem, wszystko się sprowadza finalnie do tego, ale jest to książka o polskim transporcie i przemieszczaniu się w ogóle: o prywatnym segmencie komunikacyjnym, o pks-ach i ich upadku, o kolei, o autach. O naszym przemieszczaniu się, nie zapominając o zagadnieniach socjologicznych. Olga Gitkiewicz pokazała złożoność tych problemów, wszystko tu ma dwie strony. Początkowo myślałem, że transport publiczny wyparły auta, później zadałem sobie pytanie, czy ta wszechobecność aut to nie jest przypadkiem płacz, rezygnacja i poddanie się z powodu komunikacyjnego wykluczenia wielu osób, szczególnie tych z obszarów wiejskich. Koło się zamyka, jeśli transport publiczny będzie niewydolny będą nas zalewały auta. Jeśli będą nas zalewały auta, środków transportu zbiorowego będzie coraz mniej. 

Ciekawy reportaż dla wszystkich podróżnych, ale bardzo bym chciał, żeby przeczytali go różni miejscy czy powiatowi radni, marszałkowie województw, parlamentarzyści, włodarze miast, pracownicy kolei mający realny wpływ na zarządzanie PKP. Nie tylko przed wyborami ale w ogóle: jako ludzie, a dopiero później jako osoby decyzyjne, które mają wpływ na zarządzanie swoim “ogródkiem”. Dla mnie reportaż Olgi Gitkiewicz to taka opowieść w wigilię katastrofy: nie jest dobrze, zmierza to do coraz większego wykluczenia komunikacyjnego ale jeszcze można ratować, co się da. 

Na koniec kilka moich prywatnych narzekań, reportaż Olgi Gitkiewicz kilka flashbacków we mnie rozbudził.

Wyznanie pierwsze: reforma sądownictwa w moim mieście kilka lat temu, sąd został zlikwidowany, rozprawy w malutkim miasteczku oddalonym o kilkanaście kilometrów (miasto mniejsze od mojego, ale w moim sąd zlikwidowano i niech inni jeżdżą gdzieś indziej). Komunikacja? Jeden bus, który jeździ dwa lub trzy razy dziennie. Czy jutro jedzie? Nie wiadomo, trzeba dzwonić i pytać bo pan jeździ prywatnie.

Wyznanie drugie: w moim mieście jest poczekalnia i kasa biletowa. Kiedyś była otwarta do późna, ale stwierdzono że siedzą tam bezdomni to skrócono godziny otwarcia. Potem skrócono je jeszcze bardziej. A gdy przyszła epidemia covid to zamknięto do odwołania i już jest zamknięta drugi rok. Ta poczekalnia/kasa biletowa/informacja jest na trasie Katowice/Kraków/Kielce/Wrocław/Świnoujście/Szczecin/Bydgoszcz – Lublin (a więc no taki stosunkowo ważny odcinek jeśli ktoś do Nałęczowa na rehabilitację czy jako student lub pracownik naukowy na konferencję do Lublina). I kiedyś luty, około -15 stopni, niedziela, 22:00 stoję na mrozie i czekam na opóźniony 40 minut pociąg a kilka metrów dalej grupa 10 osób o gorących temperamentach (Hiszpania? Brazylia?), śmieje się, biega po śniegu, widocznie gdzieś źle wsiedli i trafili tu w drodze na studia do Lublina. Godzina odjazdu minęła, jest noc, poczekalnia/kasa/informacja zamknięte, pada śnieg, mróz. Podchodzą do mnie i pytają, co z pociągiem. Wizytówka kolei państwowych i Polska w pigułce. 

Kilka kolejnych niedziel temu, opóźnienia pociągów 40 minut, 80 minut, 90 minut. Poczekalnia zamknięta, 90 minut siedzenia na betonie w październiku i w listopadzie po 22:00. Grudzień 2021, planowany na 22:26 pociąg przyjedzie z opóźnieniem 173 minut (zima, beton, siedzenie; na szczęście pojechałem wcześniej nauczony doświadczeniem, że tak może być).

Wyznanie trzecie: przebudowa PKP na odcinku Radom – Lublin i tzw.komunikacja zastępcza autobusowa kursująca 2 lata. I absurdy z tym związane. Opóźnienia autobusów nawet o 90 minut, fantazyjny czas jazdy (a te opóźnienia są jak domino: brak jednego połączenia na czas opóźnia odjazd innego, ten innego i finalnie nawet połowa połączeń PKP może być sparaliżowana; jak w “Mistrzu i Małgorzacie” – rewolucja bo “Anuszka wylała olej”). Kiedyś siedziałem w autobusie w Radomiu, stacja początkowa, łącznie 180 minut (bo kierowca czekał na pociąg z Krakowa, abyśmy pojechali do Lublina). Opóźnienie zaczęło się od bodaj 90 minut i wzrosło do 180, opóźnienie było dawkowane, gdyby było wiadome na początku, ludzie by oddali bilety i pojechali busem, nie PKP). 

Wyznanie czwarte: czerwona kartka w kalendarzu, autobus PKP z Lublina, miał jechać do Radomia przez 3 stacje, pojechał bezpośrednio. Akurat na jednej z nich miałem wysiąść. Pojechałem w święto do Radomia, do którego nie chciałem ale akurat kierowcy tak się zachciało, że ominął wszystkie stacje i pojechał sobie prosto. Wybiegłem, już się nie kłóciłem, pobiegłem do kasy, kupiłem bilet z minutą do odjazdu pociągu i cud, że pociąg spóźnił się bo dzięki temu zdążyłem do domu i nie musiałem czekać około 2-3 godzin. 

Wyznanie piąte: Kiedyś w kasie PKP poprosiłem o bilet na najbliższy pociąg. Pani zerknęła w system, sprzedała bilet w chwili odjazdu pociągu – ona drukowała bilet a w głośnikach doszedł komunikat że pociąg właśnie odjeżdża. Kłótnia z panią i tak wyszła na to, że to moja wina bo miałem czas (policzyłem że jakieś 30 sekund) na odjazd. Zwróciłem bilet chwilę po odjeździe pociągu. 

Wyznanie szóste: jako pieszy doświadczyłem nagłego zamknięcia dróg, błędów w informacjach mówiących o zmianie pasa/peronu/innego wejścia z powodu remontu, niekonsekwencji w oznaczeniach i na tabliczkach, braku informacji przy kasie o tym, że zmienił się tor itd., fantazyjne rozkłady jazdy w związku z remontem, bariery architektoniczne, brak przyjazdu kilku kolejnych autobusów, a potem przyjazd kilku o tym samym numerze w jednej chwili, przystanki które stały i zniknęły nagle i gdzieś są, ale nie wiadomo gdzie (na szczęście nie jestem emerytem lub kimś wykluczonym technologicznie i mogę sprawdzić w smartfonie w sieci lub zrobić więcej kroków i poszukać bo nie jestem staruszką chodzącą o kulach na przykład). 

Wyznanie siódme (do śmiechu): stan covid, 50% obłożenia miejsc, stacja początkowa, kilka wagonów, wszyscy którzy kupili bilet dostali miejscówkę w jednym wagonie. W tym bezprzedziałowym wagonie zostali rozmieszczeni tak, że początek wagonu pusty, w środku wszyscy obok siebie, koniec wagonu też pusty. Zawinił nie człowiek a system informatyczny.

Wyznanie ósme: ale dlaczego ja ufam swoim nogom i jestem sceptyczny wobec autobusów (nieplanowane korki, obsuwy w punktualnym przyjeździe pojazdów, w konsekwencji spóźnienie się przeze mnie), dlaczego ja wolę i lubię chodzić zamiast jeździć? Czucie się jak szaleniec, bo chodzenie odeszło do lamusa, a ono jest kwintesencją życia, poprawia nastrój, wpływa na zdrowie, pomaga zebrać myśli, jest nieliczną chwilą dla siebie w ciągu dnia.

Wyznanie dziewiąte: jestem pieszym w Holandii, na asfalcie po lewo i po prawo linie wymalowane, te malutkie fragmenty są dla pieszych. Jeśli nie idzie nikt, może tam jechać rowerzysta. Jeśli nie ma pieszego i rowerzysty, może po tym fragmencie pojechać samochód. Byłem pieszym ze świadomością, że jestem tu najważniejszy, że kierowca miałby nieprzyjemności poważne gdyby z jego winy coś mi się stało. Byłem rowerzystą i wiedziałem, że pieszy jest ważniejszy ode mnie, po nim ważny jestem ja a po mnie dopiero są auta. Kierowca wie, że pieszy jest najważniejszy, potem rowerzysta, na końcu on. Dla pieszych i rowerzystów jest dostosowana infrastruktura drogowa. Kierowca auta uważa na pozostałe dwie grupy, jest czujny i ostrożny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *