Kilka książek na wczasy na wsi i w wielkim (i tym trochę mniejszym) mieście

Gdy pogoda za oknem sprzyja wypoczynkowi (albo chociaż napawa optymizmem i jesteśmy w stanie, mimo drobiazgowo dopiętego na ostatni guzik przeciążonego harmonogramu dnia wygospodarować kilka chwil na odpoczynek) przychodzę z kilkoma polecajkami z mojej półki. Są to pozycje czytane na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy, zebrane w jednym miejscu. Czy lekkie i odprężające? Różnie, na pewno bardzo zróżnicowane i o różnym natężeniu emocjonalnym.

#1

Na pierwszy ogień idzie książka nielekka, ale chyba oczyszczająca. ,,Mireczek” Aleksandry Zbroi jest śledztwem prowadzonym w poszukiwaniu straconego ojca. Porwała go ona: wódka.

Autorka przy okazji wyrzucenia z siebie rodzinnej opowieści pokazuje pewne stałe alkoholizmu w rodzinie, pewne zachowania Mireczków i innych dysfunkcyjnych rodziców, którzy na pewnym etapie swojego życia zaczęli flirtować z wódką, by wreszcie oddać jej swe serce.

A. Zbroja próbuje zrozumieć alkoholizm ojca i samego ojca. Jest to trochę śledztwo, trochę literatura non fiction a trochę kreacja, to też próba odtworzenia biografii pewnego pokolenia: pokolenia urodzonych w PRL i wychowujących sie w Ludowej Polsce Mireczków. To też opowieść o ich dzieciach: o pokoleniu 30-latków niosących na barkach swoich ojców alkoholików, ludzi próbujących poskładać siebie w całość. Autorka pokazała przy okazji ogólne tło socjologiczne, ale i mocno subiektywnie przesiane przez pewne JA – i to JA ma wiele cech wspolnych z Nimi, Nami, Tamtymi. Tymi Nimi, czyli DDA (Dorosłymi Dziećmi Alkoholików). Zbroja pokazała to, co siedzi w ich głowach. Autorka pokazuje, że alkoholizm jest chyba jak nowotwór, bo atakuje coraz więcej, jak choroba zakaźna bo dotyka też niepijących bliskich. Może też to choroba dziedziczna, przenoszona drogą płciową? A. Zbroja nie epatuje incydentami, akcjami (a mogłaby), choć ich nie przemilcza.

Zastanawiałem się tylko: po co? Czy to jest aby w porządku, by tak wprost o zmarłym rodzicu, z imienia, nazwiska? Tak wprost. Jestem pewny, że autorka i tak wiele przemilczała. W jakim celu ten „Mireczek”? By zrzucić traumę? Pomóc innym takim z bagażem doświadczeń? A po co czytamy stare reportaże ze świata, który już nie istnieje, z odległego kontynentu? Z ciekawości. Jest to książka oczyszczająca, uwrażliwiająca, mocno intymna ale i w pewien sposób uniwersalna. Opowieśc o Mireczeku, a może i o Janku, Mieczysławie, a może w przyszłosci i Alanie, Bruno, Miłoszu?

#2

,,Klara i Słońce” noblisty Kazuo Ishiguro. O książce mówiłem już kilka wpisów wstecz [KLIK]. Lekka, słoneczna książka z pewnymi dylematami etycznymi w tle. Czy maszyny potrafią kochać? Czy chcemy, aby sztuczna inteligencja posiadała emocje? Autor stawia pewne pytania, może nieoniecznie skupia się na udzieleniu na nie odpowiedzi (nawet chyba nie miał takich ambicji), ale fabuła na pewno dostarczy rozrywki.

#3

Obecna epidemiczna sytuacja, sytuacja zamknięcia i chwilowych otwarć już odcisnęła ślad na literaturze, powstały książki w temacie i okołotematyczne, trochę uciekliśmy w fikcję, na nowo przetłumaczono „Rok 1984”, sięgaliśmy po „Dżumę” (a może i po „Dekameron”?) a jeśli o Camusie to mamy nowy przekład „Obcego”. W tym okresie, niezaplanowanie, sięgałem po Tischnera. Nieplanowanie a jednak co jakiś czas siegałem po bliskiego memu sercu Filozofa. Przyczyniła się do tej popularności też sytuacja za oknem. Epidemia przyniosła bowiem 3 książki Księdza: „Nadzieję mimo wszystko”, „To, co najważniejsze” oraz „Miłość w czasach niepokoju”. Chciałbym o tej ostatniej słów kilka. Spodziewałem się, że będzie to słowo Profesora w pewien sposób wpisane w klaustrofobiczny klimat braku wolności (nie wolności w czasach zniewolenia przez ideologie ale wolności wymuszonej miłosierdziem wobec Innego). Tego się spodziewałem. I czuję się mile zaskoczonym. Dlaczego? Ponieważ spotykamy tu dalekosiężne spojrzenie Profesora, jest w tej książce wszystko to co genialne u Tischnera: przenikliwość, odświeżenie i czasem ponowne spojrzenie na danego filozofa, czasem wejście w samo sedno idei. Spotykamy na kartach tej książki wielu myślicieli, ale sporo miejsca (może nawet zdecydowaną większość) Tischner poświęca św. Janowi od Krzyża i jego mistycznym rozmyślaniom na temat miłości: miłości międzyludzkiej ale i tej w relacji do Boga i od Boga. Tischner poprzez drogę kontemplacji autora „Drogi na Górę Karmel” chce nam opowiedzieć m.in. o tym, jak kochać. A przecież to miłość jest wieczna, może więc to nie taki głupi pomysł na życie? Splata się w tej książce wiara z rozumem, sens z czuciem, a owocem są rozmyślania o tym, co najważniejsze wczoraj, jutro, w dobie covida ale i w przyszłości post-epidemicznej: mowa tu o miłości. W tym kontekście jest to pozycja na ten czas ale i nie na covida. Jak nigdy chyba teraz zauważamy jak ważna (najważniejsza?) jest miłość, bliskość, relacja, Drugi oraz Inny. I jak te pojęcia są jednocześnie uniwersalne, na czas nie tylko epidemii. Książka to owoc pracy Joanny Podsadeckiej. Z wielu godzin wykładów audio Tischner wymuskała to, co najważniejsze: opowieść o miłości.

#4

,,Izbica, Izbica” Rafała Hetmana. Pisałem o niej w poprzednim wpisie [KLIK] Mocna książka i trudna lektura. Ale ważna. Dla mnie jednak z lepszych przeczytanych w tym roku. Dlaczego? Napisałem o tym w poprzednim wpisie.

#5

,,Dobrą zmianę” Kłosińskiej i Rusinka wiedziałem, że chcę mieć i wiedziałem, że będzie to książka ważna. Zagadnienia związane z językiem jakoś tak mocno mnie interesują od kilku lat, to że za językiem stoi cały świat, który ten opisuje. Tytuł sugeruje, że pozycja będzie dotyczyła konkretnej opcji politycznej, i tak jest, choć akurat ja tę książkę chciałem traktować bardziej uniwersalnie (pytanie, czy tak się da, pozostaje otwarte). Forma leksykonu sprawia, że gdy przed snem nie chciałem wkręcać się w długie fabuły to wystarczyło kilka haseł. Książkę uzupełnia świetnie ubiegłoroczny numer „Miesięcznika Znak” o języku prawicy. „Dobra zmiana” jest książką popartą wieloma przykładami medialnymi (ich bibliografia znajduje się na końcu każdego hasła). Nie chcę poruszać kwestii obiektywizmu, bo tego nigdy w 100% nie można stwierdzić, nie oczekując zaś językowej przezroczystości (choć autorzy starali się stworzyć leksykon, pewien słownik, nie zaś pracę publicystyczną; językoznawcze podejście to ta rzecz, która od razu zwraca uwagę), można z tej książki wynieść wiele. Choć hasła opisują mowę tzw. „dobrej zmiany”, sam sposób formułowania przekazów, użycia języka moim zdaniem pozostaje uniwersalny). Język służy nam często to pisania fikcji, praca Kłosińskiej i Rusinka odnosi się do rzeczywistości. I może to jest tym bardziej straszne. Ponoć język to obraz świata. Straszny ten nasz świat, w którym nieświadomie budujemy konkretny obraz, uwodzeni manipulacją, perswazją, wartościowaniem, wrogami i sojusznikami wykreowanymi przez polityków. Książka pokazuje język jednej ze stron ale ja ją traktuję jako obraz języka polskiej polityki w ogóle.

#6

Reportaż Olgi Gitkiewicz ,,Nie hańbi”. Jaki jest? Prawdziwy. Chciałbym powiedzieć, że to wstrząsający reportaż. Nie, to reportaż, który wkurza. Nie wkurza sam tekst, to bardzo dobry reportaż, wielostronny, przeszłość miesza się z teraźniejszością. Rewolucja XIX wieku, Sienkiewicz patrzący na robotników którzy ujeżdżają i poskramiają maszyny „jak smoka”, panując nad nim, miesza się z warszawskim korpo Mordorem i wspomnieniem o „przodownikach pracy”. Wkurza coś innego: wyzysk, poniżenie, system i odwieczny podział na pana i niewolnika. I nagle sobie myślisz: „hej, przecież mi mówiła, przecież wspominał, że u niego w pracy…, że u niej…”. To reportaż o tych, którzy już nie wytrzymali, albo którzy mieli ponadludzką siłę. Nie jest to tekst bez skaz. To reportaż. Reportaż zawsze pokazuje tylko fragment. To nie jego prawo, to wręcz jego obowiązek.

# 7

Moje odkrycie zimy. Książka mnie nie porwała, nie oczarowała, nie namieszała mi w głowie. A jednak zaciekawiła. ,,Golem” Macieja Płazy. Jaki jest? To wielka proza drobnych wydarzeń, skomponowana z opisów, które przenoszą w samo centrum chasydzkiego życia. Do cadyka przybywa tajemniczy wędrowiec, naznaczony. Jego oczy, jak oczy każdego człowieka, zdradzają nie tylko mądrość ale i historię. Spojrzenie wgłąb wędrowca mówi, że jego dusza wędruje wiele wieków. Tora mówi o podobnym wędrowcu – o Kainie, który od Jahwe otrzymał znamię by wygnany za swą zbrodnię nie został tknięty przez wroga. Taka interpretacja od razu mi się nasunęła, choć o wędrowcu nie wiemy niczego, tym bardziej nie mamy powodu, by go o coś oskarżać? Choć czy napewno? Cadyk nadaje mu imię Rafael / czyli. Rapha El – „Bóg uleczy”/.

Maciej Płaza zabiera czytelnika do świata chasydów, do ich codzienności, świąt, do świata modlitwy i tańca uwielbienia. Ale i do problemów. Z wielką historią tuż za rogiem. Książka wymaga poświęcenia jej czasu, a to za sprawą akcji, która toczy się wolno. Przez pierwsze ok. 100 stron powoli przepływałem, gdy książkę odłożyłem na jakiś czas, zacząłem się od tej historii odbijać, nie potrafiłem już w nią wejść. Czytelnik staje się tu obserwatorem dnia codziennego chasydzkiej społeczności. Jest to książka wymagająca, przede wszystkim uwagi. I poświęcenia jej czasu. Mi się śpieszyło trochę, bo już czekał najnowszy Ishiguro. Jeśli kogoś interesuje chasydyzm, będzie to ciekawa lektura. Stylizacja językowa, mnóstwo nazw własnych (przedmiotów, imion, ksiąg biblijnych, fragmenty psałterza – te w przekładzie). O chasydzkiej kulturze być może mamy wiedzę nikłą, bo: Widzący z Lublina, cadyk z Leżajska, mnie zaś pasjonuje cadyk z moich rodzinnych stron – z Kozienic. A to bogaty kawał naszej wspólnej historii. Płaza zabiera w ten świat, i warto choć spróbować do niego wejść. Trochę mnie ta książka oczarowała, w pewnym momencie jednak zacząłem się od niej odbijać i po prostu już tylko śledzić tekst. Nie potrafię jej jednoznacznie określić. Ale ciekawość zaspokoiłem.

#8

Po ,,Mimochodem o chodzeniu” Szymona Augustyniaka sięgnąłem podczas zeszłorocznego urlopu. Uwielbiam chodzić, moje dwie nogi pozwalają mi zawsze (no dobra, prawie zawsze) być wszędzie na czas. Wiem, kiedy mam nadrobić trasę, a kiedy mogę zwolnić. Pieszo też mogę znaleźć chwilę dla siebie: pewne kwestie przemyśleć, posłuchać muzyki, patrzeć na zmieniający się świat (a ten naprawdę szybko się zmienia, bo na przykład ta droga już jest zamknięta, a ta zamieniła się elegancką ścieżkę rowerową; tam stoi nowy budynek, a tu właśnie zamknięto sklepik). Książka Augustyniaka jest lekka, popularyzatorska. Spodziewałem się po niej pozycji w stylu ,,slow life” albo jakiegoś chodzonego ,,hygge”, jakiejś ,,filozofii” chodzenia. Tymczasem (zaskoczony na plus) otrzymałem pozycję popularyzatorską: jest trochę historycznie, trochę socjologicznie, trochę biologicznie. Pojawiają się sylwetki postaci historycznych, które lubiły spacery i kwestia związana z tym, co je pchało do tych wędrówek. Książka lekka, ciekawa, popularyzatorska, w sam raz na balkon lub plażę. Albo do plecaka na spacer (i do podczytywania podczas chwilowych przerw). Pozycja z cyklu: przeczytać można, ale nie trzeba.

#9

W jednym z numerów ,,Nowej Fantastyki” natknąłem się na zapowiedź ,,Labiryntu fauna” – książki, która powstała na podstawie jednego z moich najulubieńszych filmów. Na początku czytałem tę powieść porównując książkę z filmem. Del Toro potrafi stworzyć na ekranie klimat horroru, który nie straszy krwią. W filmie podobało mi się to połączenie baśni i historii XX wieku, ta niedosłowność i zatarcie granic obu światów. Film pozostawia widzowi to, czy w tę metaforyczną a jednocześnie namacalnie magiczną opowieść uwierzy, czy tylko w realistyczny wątek. Książka jednak mocniej sugeruje, jak tę opowieść odczytać, zrywa z tymi niedopowiedzeniami. Na początku wersja książkowa „Labiryntu” wydawała mi się sucha, bez klimatu, jak adaptacja książkowa filmu, która ma kadr po kadrze opisywać film. W pewnym momencie starałem się zapomnieć o filmie, potraktować tę książkę jako coś odrębnego. Było warto. Książka kładzie większy nacisk na to, co najważniejsze w tej opowieści. Film mnie zachwycił klimatem, ale książka pomogła zrozumieć relacje bohaterów, sens tej opowieści. Rewelacyjnym dodatkiem są też „baśnie”, taka legenda tego drugiego świata nadprzyrodzonego, jest to spójne, fragmenty stopniowo łączą się w jedną historię, która łączy oba światy: ten baśniowy i ten realistyczny, ich łącznikiem jest Ofelia – dziewczynka z wyobraźnią, czy też zaginiona księżniczka? W klimacie jednak zabrakło mi głębi, epickości, magii. Czytając o mrocznym faunie albo o bezokim potworze zjadającym dzieci musiałem przypomnieć sobie film – postaci pokazane w filmie straszą, te w książce nie, kontakt z nimi nie przeszywa też strachem. Za książkę odpowiada oprócz del Toro także C. Funke. Fajnie było mieć kolejny łącznik z filmem dla mnie jako fana. Powieść pogłębia całą historię: wątek relacji rodzinnych, psychologię tej opowieści, sedno opowieści baśniowej i tej z faszyzmem w tle. Film zaś oczarowuje klimatem. I choć ten ostatni powstał jako pierwszy, polecam zacząć od książki i zapoznać się z oboma. Książka opowieść ukazuje pełniej, ale jednak to film i niepowtarzalna fantazja del Toro stoją za nadaniem tej historii prawdziwego życia i wyrazistości. I magii, jak na baśń (choć dla dorosłych) przystało.

***

A gdyby rzeczywistość przerosła oczekiwania i czasu by zostało, a książek zabrakło, mam w zanadrzu też inną listę, którą kiedyś już publikowałem na tym blogu: KLIK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *