Mam w swoim życiu trzech najważniejszych pisarzy: C.S. Lewisa, J.R.R. Tolkiena i G. Greene’a. Poznawałem ich chyba w tej właśnie kolejności. Zawdzięczam im sporą część tego, jaki i kim jestem. Oczywiście na tej drodze byli i inni, jak H. Hesse, F. Dostojewski, J. Tischner, L. Kołakowski, L. Staff i inni. Ale to Lewis, Tolkien, Greene to moja trójka. O Tolkienie kilka tekstów na stronie już jest (gdzieś je tu powplatam), o Greene’ie też coś niedługo pewnie dodam. Ale został C.S. Lewis. Jak mogłem nigdy nie napisać o nim wprost? Bo cytowałem go na tej stronie czasem wprost lub mając w głowie jego sposób myślenia. No właśnie: sposób myślenia. Nauczył mnie tego, jakiejś formy argumentowania, poszukiwania logiki ale i otwarcia na metafizykę (i mógłbym teraz opisać wiele jego koncepcji, które mi zostały w głowie). Nie jest to jednak subiektywny ,,blogowy” wpis o ulubionym pisarzu, ale chciałem podejść do tematu trochę ,,naukowo”, mniej subiektywnie, opowiedzieć o twórczości Lewisa (22 listopada to ważna data w jego życiu – data śmierci, ale w listopad to też data narodzin pisarza). Ale chcę też opowiedzieć o idei, która mnie od lat fascynuje: humanizm chrześcijański. Pozornie oksymoron, ale tak nie jest. To chyba najdłuższy tekst na tej stronie, tak więc: tylko dla wytrwałych 🙂 Zacząłem ten artykuł pisać albo w grudniu 2023 roku albo w lutym 2024 roku, trwało to do maja, a więc kawał czasu. Jest to więc tekst wysiedziany, przemyślany, finalnie troszkę jednak go jeszcze przerobiłem.
,,Dotąd odczuwałem to, co zwykle jest udziałem człowieka w moim wieku – czułem się jak stare drzewo, które traci po kolei wszystkie swoje liście; to natomiast odczułem jak cios topora przecinający korzenie”1 – napisał J.R.R. Tolkien do swojej córki kilka dni po śmierci C.S. Lewisa. Obaj mocno się przyjaźnili, choć ich relacja osłabła pod koniec życia Lewisa. Obaj byli apologetami chrześcijaństwa, obaj wnieśli obfity wkład w literaturę, obaj przeżywali swoją wiarę silnie a tak różnie. Bez Lewisa być może świat nie poznałby ,,Władcy Pierścieni”. Tolkien przyczynił się do nawrócenia Lewisa, i choć Pan Bóg poradziłby sobie na swój sposób z niewierzącym filozofem i profesorem literatury, to J.R.R. Tolkien pomógł łasce Bożej dotrzeć do Lewisa (choć chyba to właśnie tak Bóg sobie ,,poradził” z tym niewierzącym filozofem i profesorem literatury – wysyłając do niego drugiego profesora, ale za to językoznawcę, skoro Bóg to Logos).
Dlaczego wspominam o Lewisie? Bo od kilku lat szukam go w dyskursie mówiącym o Kościele. Był chyba 2016 rok jak pomyślałem sobie: świeccy nie tylko muszą, ale mogą działać, trzeba zapatrzeć się na pierwszych chrześcijan, trzeba odkopać idee humanizmu chrześcijańskiego (zakochałem się wtedy w tym pozornym oksymoronie, bo jak to: humanizm a połączony z chrześcijaństwem? Słowo daję, ze szkoły pamiętam, że jeśli humanizm to chyba musi się to skończyć grecką tragedią). Przez te minione lata ten ludzki obraz naszego Kościoła miał wiele odcieni i barw, mówiąc wprost: był to niełatwy czas. Niedawno przecież pojawiła się gorzka książka ,,Koniec świata chrześcijańskiego” Ch. Delsol. Od tych kilku lat intensywnie zapatruję się na C.S. Lewisa, którego renesans nad Wisłą przeżywaliśmy kilka lat temu, a w którego słowach widzę wiele recept na tak aktualne problemy. Ale czy pisarz, który zasłynął z fantasy i s-f mógł być tak blisko rzeczywistości? Bo być może, będąc świadkiem burzliwej historii XX wieku, można było albo milczeć, albo krzyczeć, albo dostosować swój język do alegorii.
Lewis, podobnie jak choćby we Francji Maritain, a w Polsce Wojtyła i Tischner, był współtwórcą koncepcji, której nazwy wprost nie wypowiedział, może nawet zdziwilłby się nawet na te słowa, a idee tej koncepcji krzewił, tak jak i były one obecne choćby we Francji, w Polsce (wiatr Ducha wieje kędy chce).
U schyłku 2023 roku wypadała 60 rocznica śmierci pisarza, nie chcę streszczać jego życia, które cicho zgasło przytłumione przez zamach na J.F. Kennedy’ego. Pisarza pozostającego w cieniu drugiego wielkiego Inklinga – J.R. R. Tolkiena. To właśnie autor ,,Władcy Pierścieni” w liście opatrzonym dopiskiem: ,,bez daty; listopad lub grudzień 1963” napisał po śmierci przyjaciela: ,,Był wielkim człowiekiem, którego zimne oficjalne nekrologi ledwie musnęły, miejscami niesprawiedliwie. Można się z nich dowiedzieć, jak niewiele prawdy jest w ocenach literackich – zostały one napisane, kiedy jeszcze żył”2. Podoba mi polska notka prasowa o C.S. Lewisie, którą opublikował ,,Miesięcznik Znak” w wakacyjnym numerze z 1948 roku, gdy zostały przedrukowane fragmenty jednej z najsłynniejszych książek pisarza – ,,Listów starego diabła do młodego: ,,Lewis jest anglikaninem , posiada jednak znajomość i wyczucie nauki Kościoła, jak tez duże skłonności ku katolicyzmowi . Książka, której fragmenty drukujemy, odpowiada najlepszym tradycjom literatury angielskiej, łącząc błyskotliwość stylu, zamiłowanie do paradoksu z charakterystyczną dla wielu pisarzy angielskich umiejętnością mówienia z humorem o najgłębszych zagadnieniach bytu. (str 452, nr 12, lipiec-sierpień 1948)
Chcę powiedzieć o Lewisie zadając pytanie: w którym miejscu widział Kościół – on anglikanin (w przeciwieństwie do katolika Tolkiena), któremu do katolicyzmu było blisko, który stworzył koncepcję „chrześcijaństwa po prostu” – tego, co chrześcijan łączy, nie zaś dogmatycznie dzieli. Lewis, który był mediewistą a jego „Odrzucony obraz. Wprowadzenie do literatury średniowiecznej i renesansowej” to pochwała wiedzy wieków średnich (uważał, że wielkim wynalazkiem średniowiecza był tzw. model bytów, gdzie Bóg, aniołowie, ludzie, całe stworzenie mają swoje miejsce). Ten sam Lewis, który wychwalał model był też człowiekiem lekko bałaganiarskim, pisał książki głębokie, celne, błyskotliwe, które nie wymagały dopracowywania (kto interesuje się twórczością jego przyjaciela Tolkiena, ten wie ile wersji jednej historii i ile szkiców jednej postaci potrafiło powstać, a polski czytelnik obecnie z ekscytacją śledzi premierę każdego kolejnego tomu obszernej ,,Historii Śródziemia”, nie brak tu adrenaliny, czy projekt się jednak powiedzie, nie zostanie przerwany i dzięki temu doczekamy premiery ostatniego tomu), a przynajmniej Lewis nie martwił się o to, by przy felietonach i powieściach za długo grzebać. I mimo tego twórczego pędu cechą rozpoznawalną jego twórczości niebeletrystycznej jest zrozumiałość a jednocześnie logiczność argumentów.
Tak więc pragnę powiedzieć o humanizmie chrześcijańskim pamiętając o C.S. Lewisie, chcę również przypomnieć samą ideę, która od wielu lat wymaga jej przypomnienia w kontekście przede wszystkim świeckich w Kościele, ich roli, funkcji. Jeśli Kościół to duchowni i świeccy, to mowy o tych ostatnich nigdy dość.
Złota. Ale czy już legenda?
Był to złoty okres i to w nim upatrywać należy tzw. ,,apogeum chrześcijaństwa”, o którym pisał a nawet tak zatytułował swą pracę historyk J. Le Goff. Wiek XIII, bo to o nim mowa, jest tropem w tych poszukiwaniach. Korzeni bowiem tzw. ,,humanizmu chrześcijańskiego” doszukiwać się można w średniowieczu, to właśnie ta epoka, niesłusznie nazywana ,,wiekami średnimi” przyczyniła się do rozwoju życia kulturalnego ale i intelektualnego (wspomnieć warto na filozofów, z Tomaszem z Akwinu, który oprócz teologicznej wykładni życia chrześcijańskiego potrafił też ,,ochrzcić”, czy też przetworzyć w sposób chrześcijański naukę Arystotelesa. I choć sama nauka uczniów Chrystusa przez wieki była inspiracją dla chrześcijańskiego personalizmu, o koncepcji tej świat sobie przypomniał w okresie XX wieku – czasie dwóch wielkich wojen, zbiorowej degradacji idei i moralności, obrazu zagłady człowieka. Nad tą odmianą personalizmu zastanawiał się dwudziestowieczny francuski filozof J.Maritain – rozmyślał nad dziedzictwem średniowiecza i nad rolą i obecnością Boga w kulturze, w życiu społecznym współczesnych, nad tym co się stało z dawnymi ideałami. Nie było to rozpaczliwe patrzenie wstecz, pełne melancholii i narzekania na to, że ,,przemija postać tego świata”, ale poszukiwanie lekarstwa na wypieranie chrześcijaństwa poza obszar zainteresowań człowieka (w tym momencie do głowy mi przychodzi wspomniana wyżej książka Ch.Delsol, o której później wspomnę więcej – również myśl filozoficzna francuska, wyobrażam sobie, że Delsol może w tym samym duchu co Maritain, w podobnym kryzysie za oknem i ona swój ,,Koniec świata chrześcijańskiego” napisała, będąc bardzo szczera ale uczciwa w pisaniu o kryzysie, z wiarą jednak, że pokazanie trudnych miejsc pomoże je naprawić).
Jeszcze trochę personalnie o personalizmie
Pomysłem na „ratunek” było przypomnienie o chrześcijańskich wartościach w codziennym życiu – życiu najczęściej świeckich. XIX-wieczne ruchy robotnicze były dobrą okazją na ewangelizację, ale okazją chyba niedostatecznie wykorzystaną, pojawia się więc humanizm chrześcijański w wieku XX, obok niego personalizm ze zwróceniem uwagi na godność człowieka, na jego relację z Bogiem. Pozostaje jeszcze przestanie bycia biernym, tą aktywnością chrześcijan nie był pomysł stworzenia ,,Państwa Bożego”, narzucania wiary albo podporządkowania jej państwa. To świeccy i ich rola grały tu pierwsze skrzypce: chrześcijanie, którzy w swojej pracy, w codzienności wcielaliby w życie wartości wiary, ludzie dla których religia byłaby obecna w ich wyborach, czynach, którzy z pomocą łaski Bożej działaliby, a jednocześnie żyliby w świecie doczesnym jako świeccy. Maritain patrzył i na tomizm i na współczesność, i na chrześcijaństwo i na świeckie państwo. Należało spojrzeć i na godność człowieka na tle dwóch wielkich wojen, które przecież to humanistyczne ale i chrześcijańsko stwórcze piękno człowieka próbowały zniszczyć i potrzeba było nakarmić świat przypomnieniem o Bogu. Do tego – przypomnienia o Stwórcy oraz godności człowieka – chrześcijańskiemu humanizmowi i Maritainowi (ale i Wojtyle w jego wizji personalizmu, ale i wielu innym reprezentantom nurtu) był potrzebny chyba najważniejszy zestaw pojęć: Wcielenie i Zmartwychwstanie Chrystusa, które były podkreśleniem godności przymierza Chrystusa z człowiekiem, roli indywidualnej relacji człowieka ze Stwórcą (Bóg nie zbawia państw, a nawet cywilizacji, ale zawsze indywidualnego człowieka, z którym żyje w relacji). Przy czym to chrześcijaństwo jest jednocześnie humanistyczne, bo skupia się na człowieku, choć nie w sposób antropocentryczny ale w relacji z Bogiem i do Niego. To wszystko brzmi jak próba stworzenia utopii, ale jednocześnie personalizm chrześcijański – ta próba stworzenia ,,humanizmu chrześcijańskiego” poszła w świat: F. Mauriac, Paweł VI, filozof Karol Wojtyła a później papież Jan Paweł II, a także dla jednych zbyt kontrowersyjny dla drugich za bardzo religijny (spór rozwiązał papież Paweł VI) pisarz i dziennikarz Graham Greene (niesłusznie zapomniany i jakby wyparty, a tak bardzo jest nam chyba potrzebny właśnie dziś powrót do jego literackich moralnych niepokojów związanych z duszą), nie wiem na ile świadomie ale pisząc o chrześcijaństwie ocierał się o tę odmianę personalizmu także Leszek Kołakowski (a Tischnerowska „agatologia” z jego „filozofii dramatu” spotkania z Innym – z drugim człowiekiem?), przeczucia tego nurtu wcześniej też czuł G.K. Chesterton, idee te wcielił w życie przecież Sobór Watykański II (Konstytucja dogmatyczna o Kościele ,,Lumen gentium” mówi m.in. o świeckich, ich powołaniu do świętości, o misji. Sobór Watykański II był momentem, gdy łaska Ducha wylała się obficie, zauważono rolę świeckich w budowaniu Kościoła ale i zauważono, że i świeckość również może być drogą do świętości, i
C.S. Lewis – Niezapomniany zapomniany?
W tym zestawieniu nie wspomniałem o bohaterze tego tekstu – o C.S. Lewisie. Celowo, bo teraz będzie o nim więcej.
Lewis kojarzy się chyba przede wszystkim z ,,kronikami narnijskimi” – to w siedmiu tomach alegorycznej opowieści dla dzieci i dorosłych, którzy być może już wyparli z głowy etap baśni i przygody (ale w końcu ten, kto raz wszedł do Narnii, tak szybko jej nie opuści, a już napewno ten, kto został jej królem, zostaje nim na zawsze, parafrazując jeden z wątków opowieści). Jeśli nie Narnia, to być może ktoś kojarzy którąś z radiowych pogadanek moralnych, gdy w burzliwym okresie XX-wiecznej historii pisarz był głosem moralnym Wielkiej Brytanii, ale i świata, bo jeszcze za jego życia napisane przez niego ,,Listy starego diabła do młodego” ukazały się także w Ameryce, poza Europę wyszły też felietony oraz artykuły prasowe Lewisa.
Pisarz, dziennikarz, ale przede wszystkim badacz i naukowiec. Gdy środowisko akademickie wrogo i prześmiewczo patrzyło na J.R.R. Tolkiena, gdy ten w 1937 roku wydał ,,Hobbita, czyli tam i z powrotem” (co okazało się zresztą sukcesem wydawniczym i przełożyło się na to, że za wiele lat powstał ,,Władca Pierścieni”), jednym z nielicznych akademików, którzy rozumieli ten literacki fenomen był przyjaciel Tolkiena – właśnie C.S. Lewis (nie był sam, bo obok niego wsparciem było jeszcze kilku przyjaciół, którzy rozprawiali o literaturze oraz świecie w utworzonym przez siebie nieformalnym ,,stowarzyszeniu” Inklingów). Lewis naukowo zajmował się literaturą, przede wszystkim średniowieczną i renesansową. Ale mówiąc o obu tych epokach trudno nie wspomnieć o antyku, od którego chciało się odgrodzić średniowiecze (a niektóre idee, choćby filozoficzne, wręcz ,,ochrzcić”), a z którego w sposób wręcz oczywisty chciał czerpać renesans. Ten dualizm sacrum i doczesności w Lewisie przenikał się w sposób wręcz fascynujący: dla zachwyconego człowiekiem i humanizmem pisarza oraz naukowca ważne (a nawet najważniejsze) było chrześcijaństwo, którego został apologetą, w które wierzył na śmierć i życie. Nawrócony (zresztą przez katolika J.R.R. Tolkiena) z walczącego słowem i intelektem ateisty stał się gorliwym obrońcą (używającym tej samej broni, którą wcześniej walczył a więc wspomnianych słów oraz rozumu) chrześcijaństwa. I choć pozostał w Kościele Anglikańskim (blisko mu jednak było do katolicyzmu, choćby przez pogląd na kapłaństwo kobiet) stworzył tzw. ,,chrześcijaństwo po prostu” – to, co wspólne, ekumeniczne dla wszystkich braci w wierze, nie skupione wokół różnic ale przy postaci Chrystusa. Jeśli szukać samego sedna humanizmu chrześcijańskiego C.S. Lewisa, ale w ogóle tej idei, to jest to właśnie Chrystus. Cóż za odkrycie, można powiedzieć. Przecież to oczywiste, że sednem jest Jezus. Samym sednem humanizmu chrześcijańskiego jest Jezus – poprzez Wcielenie, czyli Jego przyjście na świat – Boskiego Logos, Jego Zmartwychwstanie oraz indywidualna relacja każdego człowieka z Bogiem. Idąc od tych prawd sięgnąć trzeba po tzw. ,,organicyzm”, o którym słyszymy u Pawła Apostoła – wszyscy jesteśmy jednym Ciałem, członkami Ciała, a głową jest Chrystus. Pozytywiści powiedzieliby, że jeśli boli jeden z członków ciała, cierpi cały organizm (ich remedium na ten ból była przecież praca u podstaw i asymilacja różnych warstw społecznych). Chrześcijanie pierwszych wieków i żyjący we wspólnotach tak właśnie żyli: kto miał więcej – dawał temu, który miał mniej. Kto nie miał czym się podzielić, modlił się. A patrzący na to nie-chrześcijanie mówili o wyznawcach Jezusa, że to ci co tak się miłują. Mówię o tym dlatego, że w kontekście chrześcijaństwa i tego życia jako jedno „ciało”, tak jak św. Paweł, pisze również C.S. Lewis w swoim ,,Chrześcijaństwie po prostu”. Należy do tego dodać chrześcijański fakt, że człowiek jest świątynią Ducha Świętego, że mieszka w nim Bóg. Jezus przez Wcielenie, przez przyjęcie ludzkiej natury wywyższył człowieka ponad inne stworzenie (zresztą uczynił to już w Ogrodzie Eden). Ludzkie ciało, ludzka dusza i duch – to co fizyczne, co psychologiczne i co tchnięte przez Boga jako nieśmiertelne – stanowi człowieka. To ten ,,humanizm” czyli człowiek, a jednak humanizm nie antropocentryczny a chrześcijański bo sednem jest tu Bóg – bo trzeba tu ciągle pamiętać o tym nowym przymierzu – Wcieleniu i Zmartwychwstaniu. Jeśli człowiek jest obrazem Boga, to znaczy że jest istotą doskonałą. Choć wiemy, że jednocześnie jest słaby i posiada ograniczenia, choć człowiek jest kruchy i grzeszny, to posiada godność. Tylko jak pogodzić tę grzeszność z byciem idealnym stworzeniem, z byciem obrazem Najwyższego? Czy człowiek słaby może być narzędziem Boga (w tym miejscu ponownie już wylewam morze łez, że w Polsce w obecnej sytuacji medialnej zapomnieliśmy o Grahamie Greene’ie, że nasz kościelny dyskurs w ostatnich latach zapomniał o wybitnej powieści ,,Moc i chwała”, która pokazuje potęgę i chwałę Kościoła a jednocześnie słabość ludzkich rąk i grzeszność nas wszystkich, którzy to Boże Królestwo staramy się budować, często się potykając, ale mając przecież naszego Mistrza)? I na to pytanie Lewis znajduje odpowiedź w eseju ,,Kłopoty z <<Iksem>>…”: ,,(…) Bóg widzi jak wszystkie Jego plany są niszczone w ten sam sposób, w jaki ulegają zniszczeniu nasze małe plany – przez niegodziwość samych ludzi. Wszystko, co On im ofiarował po to, by byli szczęśliwi, oni obracają w okazję do kłótni i zazdrości, nadużyć, zachłanności i bufonady. Ktoś może powiedzieć, że w przypadku Boga sprawa przedstawia się zupełnie inaczej, ponieważ gdyby On chciał, mógłby zmienić ludzkie charaktery, a my nie jesteśmy w stanie. Ta różnica jednak nie sięga tak głęboko, jak by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Bóg ustalił regułę dla siebie samego, że nie będzie zmieniał charakterów ludzi wbrew nim samym. Może je zmieniać i będzie to czynił – ale tylko jeżeli Mu ludzie na to pozwolą. W ten sposób rzeczywiście i prawdziwie ograniczył swą moc. Czasem zastanawiamy się, czemu to zrobił, lub nawet wolelibyśmy, by tego nie uczynił, lecz On najwyraźniej widzi w tym jakąś wartość. Woli mieć świat istot wolnych, z całym ryzykiem, jakie to za sobą pociąga, niż świat ludzi, którzy jak maszyny postępowaliby właściwie, nie potrafiąc inaczej. Im lepiej sobie wyobrazimy, jak wyglądałby świat idealnych automatycznych istot, tym łatwiej, sądzę, zrozumiemy Jego mądrość (…)” (C.S. Lewis – ,,Bóg na ławie oskarżonych”, wyd. Logos, Warszawa, str. 78). Jest to przykład na miłosierdzie Boga, którym darzy grzesznego człowieka.
Uformowani do miłości i relacji z Miłością
To kolejny element personalizmu chrześcijańskiego: relacja osoby do Ojca. Bóg nie zbawia tej czy innej cywilizacji, tego czy innego państwa lub społeczności, ale zawsze zbawia tego konkretnego człowieka, niezależnie kim ten jest. Nie zbiorowość a jednostkę. Dlaczego? Bo relacja z Bogiem to zawsze relacja duszy i konkretnego człowieka, a nie grupy. Owszem: grupa ma siłę, zgromadzenie liturgiczne, wspólnota itd. – to wspólna droga, to wzajemne wspieranie się, ale na Sądzie Ostatecznym to nie grupa duszpasterska lub oazowa, do której może należałem, ale to chyba ja – indywidualnie bez tłumu obok siebie – stanę przed Panem.
We wspomnianym ,,Chrześcijaństwie po prostu” Lewis zwraca uwagę, że jeśli chrześcijaństwo ma rację to dusza ludzka trwa dłużej niż choćby cywilizacja czy państwo, a nawet naród, bo dusza ludzka jest wieczna. Wykreowany przez Lewisa Krętacz – narrator moralizatorskiej książki Lewisa w formie epistolarnej ,,Listy starego diabła do młodego”, w której przekazuje swemu krewnemu tajniki kuszenia człowieka (Lewis tu stosuje zabieg odwróconej moralności, tzn. to co warto potępić narrator książki pochwala, a to co czytelnik powinien przyjąć jako moralnie dobre – Krętacz potępia) w dodatkowym tekście-eseju pt. ,,Krętacz wznosi toast” powraca do tego wątku, opowieść jest podsumowaniem tej idei o wyższości człowieka ponad zbiorowościami w kontekście relacji duszy do Boga, a więc człowieka do swego Stwórcy. W ,,diabelskiej” korespondencji Krętacz opisywał różne taktyki kuszenia człowieka. Ten dodatkowy tekst, napisany po latach, przywołujący ponownie Krętacza (diabelski narrator do listów z poprzedniej książki dodaje kolejne metody, jak np. redefiniowanie pojęć i zakłamywanie ich albo naucza, że łatwiej zwodzić osobę, która uważa siebie za małego grzesznika niż tę, która jest przekonana o swej słabości) jest podsumowaniem epistolarnej powieści. Szatan kusi człowieka, bo najważniejsze jest zniszczenie pojedynczej osoby, tylko pojedynczy człowiek i jego dusza mogą być zbawione. Nawet cywilizacje, jak Lewis pisał w ,,Problemie cierpienia”: ,,upadają, a nawet jeśli są trwałe, same z siebie stają się przyczyną szczególnych cierpień – tych ostatnich jest zapewne więcej niż ulg, jakie cywilizacje przynoszą zwykłemu cierpieniu ludzkiej kondycji. To, że taki jest charakter naszej cywilizacji, nie podlega dyskusji; jest też więcej niż pewne, że przeminie ona tak samo, jak wszystkie jej poprzedniczki. A nawet gdyby tak się nie stało – cóż z tego? Rasa ludzka skazana jest na zagładę, podobnie jak każda rasa, która kiedykolwiek pojawiła lub pojawi się w jakiejkolwiek części wszechświata (…)” (C.S. Lewis – ,,Problem cierpienia”, wyd. Esprit, Kraków, str. 10-11).
To tylko kilka miejsc, w których C.S. Lewis odwołuje się do idei humanizmu chrześcijańskiego, bo w ,,Cudach” odwoła się do Wcielenia, w ,,Rozważaniach o Psalmach” zmierzy się z księgą Biblii, w której przecież człowiek pierwszoosobowo buduje relację z Jahwe, a cytowany ,,Problem cierpienia” otrze się o coś, co w ,,Odrzuconym obrazie. Wprowadzeniu do literatury średniowiecznej i renesansowej” – najbardziej chyba hermetycznej a jednak pozostającej wciąż w ,,mainstreamie” książce Lewisa, bo związanej z jego pracą naukową uznać można za model, wg którego żyli średniowieczni (to oni pierwsi, nie późniejsi pasjonaci encyklopedyzmu, chcieli uporządkować świat), jest tam miejsce i na naturę, na człowieka, byty niebieskie a nad całym stworzeniem i Wszechświatem stał Bóg. To Jego miłość do człowieka – ,,Caritas” stoi też najwyżej w hierarchii tego uczucia (tu C.S. Lewis poleca swoje,,Cztery miłości”, w których o tym więcej).
Żyć w cywilizacji Wiecznej
Tych kilka najważniejszych idei humanizmu chrześcijańskiego można znaleźć u C.S. Lewisa, tak więc najpierw spojrzeć należy na Wcielenie Jezusa jako punkt odniesienia do historii świata, cenność człowieka jako dzieła ale i obrazu Bożego, godność człowieka, jego indywidualną relację z Bogiem, ważność tej relacji ponad byty takie jak państwa a nawet cywilizacje. C.S. Lewis nie był filozofem ani teologiem, był za to pisarzem, literaturoznawcą i publicystą (dlatego uważam, że i w książce „Cuda” o tym, czym te Boże ingerencje w naturę i świat są, i w trylogii science fiction w naszym kraju zbiorczo wydanej jako „Trylogia Kosmiczna” i w cyklu fantasy „Opowieści z Narnii” jest tym samym i tak samo teologiem i filozofem), nawrócony na chrześcijaństwo stał się jego apologetą, w tym celu cały swój filozoficzny talent oraz zgłębianie teologii włożył w misję szerzenia wiary w Chrystusa, czy to w powieściach, czy felietonach lub esejach, czy badaniach nad literaturą. Nie planował bycia reprezentantem humanizmu chrześcijańskiego, choć był pod jego wpływem, przekazywał jego idee (nazwisko J. Maritain’a pojawia się zresztą w ,,Listach starego diabła do młodego”).
Personalizm chrześcijański, oprócz zwrócenia uwagi na człowieka w kontekście jego natury oraz w relacji do Boga, jest też głosem w dyskusji o państwie, o roli świeckich w świecie czy węziej: państwie, którego obywatele będą wcielać w życie idee swego Mistrza, gdzie ludzie będą kierować się moralnością chrześcijańską, gdzie będą wg słów Pawła Apostoła jednym ciałem. Droga tego nurtu była długa i burzliwa szczególnie w XX wieku, stopniowo jednak rozmyła się w bieżącym dyskursie. A szkoda, bo była (i jest!) drogą spajającą świeckich i duchownych, jest odpowiedzią na postępującą w Europie laickość. Świeccy chrześcijanie, żyjąc w świecie mogą nieść na swych barkach i ustach nauki Chrystusa, już tylko podejmując decyzje i kierując się w pracy, szkole, w przestrzeni publicznej naukami Mistrza by budować cywilizację chrześcijańską, dawać przykład, ewangelizować ale i zabiegać o Królestwo Boże dla siebie i współbraci. Idee personalizmu chrześcijańskiego pojawiają się u papieży (a za sprawą będącego pod wpływem tego rodzaju personalizmu Karola Wojtyły rzeczą naturalną stało się, że idee te pojawiały się w pismach Jana Pawła II).
U papieża Franciszka w „Gaudete et exsultate” można znaleźć słowa o tym, że codzienność czasem jest świętością. Papież przywołuje tu świętych, bo jak chyba wszystko w naszym życiu, jak każde słowo czy uczynek, które są intencjonalne (już niemowlęta płaczą, gdy czegoś potrzebują lub chcą coś zakomunikować), jak każda koncepcja czy idea filozoficzna, jak każdy traktat lub plan budowy (lub nawet manifestowanie braku sensu, która sama nadaje sens) – musi mieć cel. Tak i założenia personalizmu mają swój cel: uczynić świat lepszym, wyeliminować z niego zło wykonując założenia chrześcijaństwa. To nie tylko nurt czy prąd – modny lub popularny (choć nie wyobrażam sobie w XX lub XXI wieku świata, który traktuje chrześcijaństwo jako modne, cool i nie są to moje teorie spiskowe ale jakieś, może mylne, odczucie rzeczywistości wokół), ale sposób życia oparty o pogłębienie relacji z Bogiem – relacji indywidualnej, biorąc pod uwagę że Bóg nie zbawia całych narodów albo cywilizacji ale zawsze konkretnego człowieka, którego imię zna. To też dla człowieka pogłębienie i trwanie w więzi z Bogiem a więc zjednoczenia z Nim. A zjednoczenie z Nim to świętość. Możnaby, idąc za papieżem Franciszkiem, powiedzieć, że jeden tę drogę znajdzie w opiece nad potrzebującymi a drugi w personalizmie chrześcijańskim. Tylko że to droga zgodna z chrześcijaństwem, droga mająca uczynić świat lepszym bo „po Bożemu”, a więc może to droga głównie świeckich i dla świeckich, którzy w każdej sferze świata swoją świętość (lub dążenie do niej) wyciągną jak ewangeliczne światło zamiast je ukrywać. Prawdziwe pójście za Chrystusem to zawsze czynienie dobra, a więc to w konsekwencji i tak uczyni świat lepszym.
Kościół, państwo, mnóstwo pytań
Humanizm chrześcijański to jedna z idei, to też jeden z nurtów, z jednej strony zapomniany a z drugiej pojawia się, jak wspomniałem, choćby u papieża Franciszka. Może dlatego, że opiera się na naukach chrześcijaństwa. Idąc od tych podstawowych kwestii, które pokazałem przy okazji twórczości C.S. Lewisa, można zadać sobie i dodać do niego kolejne punkty dotyczące choćby zaangażowania i doprecyzowania roli świeckich, którzy żyliby wg wyznawanych zasad: tamten polityk chrześcijanin by nie kłamał tylko mówił prawdę i tak żył i pracował, a urzędnik by wykazywał miłosierdzie i empatię, sprzedawca oraz budowniczy uczciwie kalkulował koszty. Powraca organicyzm i to, że jesteśmy jednym ciałem i zwalczamy ból jednego członka by nie cierpiała całość; jesteśmy świątynią Ducha. Kolejna kwestia to relacja do i z Bogiem. Ona jest zawsze indywidualna, choć prowadzimy wspólnotowe modlitwy, choć parafie są naszym ośrodkiem życia i kultu, ale i one potrafią być niedoskonałe bo złożone z ludzi (nad własną duszą mam kontrolę, nad wspólnotą nie zawsze – mogę kogoś upomnieć lub poprosić o zmianę ale nie zmuszę go, siebie samego zaś mogę zmusić do zmiany; Ez 33, 7-9). Dla Pana Boga cały świat i historia są ważne, ale ani państwo, ani naród, ani cywilizacja nie są tak istotne jak pojedynczy człowiek i relacja z nim, nie z państwem, narodem, a nawet cywilizacją. Jak to pogodzić z objawieniami prywatnymi i proroctwami, że ten naród jest szczególnie umiłowany a ten ocaleje? Nie wiem. Wiem jednak, że Bóg wybrał kiedyś sługę Izraela, bo musiał się zacząć Jego odwieczny plan, Izrael był słaby ale był narzędziem objawienia i przymierza Jahwe z człowiekiem. Ale potem już nie było Greka czy Żyda, tak jak jest w Polsce jeden powszechny Kościół, nie toruński lub krakowski, ale jeden. I ten sam, co ten w doczesności i wieczności. Wspólnota daje formację, rozmaite formacje. A Ewangelia mówi że „gdzie dwaj albo trzej” są zgromadzeni w Jego imieniu tam On jest pośród nich.
Każdy chrześcijanin, każdy człowiek „dobrej woli” jest powołany do uczestniczenia w dziele Królestwa Bożego także tu na ziemi, niezależnie od tego, czy wierzy w idee humanizmu chrześcijańskiego czy nie, poniekąd więc tworzy „chrześcijańską cywilizację”. Ale mówiąc o cywilizacji, trudno nie wspomnieć o niedawnej publikacji Chantal Delsol. Wskazuje ona na koniec „cywilizacji chrześcijańskiej”, który nie tylko chyba wieszczy, ale chyba zauważa i już obserwuje (słusznie? niesłusznie?) w „Końcu świata chrześcijańskiego” (Kraków 2023). Czasy są jakie są, napewno jednak trzeba zakasać rękawy i działać, może humanizm chrześcijański jest tu odpowiedzią? Bo choć świat nie jest w stanie tego indywidualnego, personalistycznego paktu/przymierza przerwać, jakie zawiera Bóg z człowiekiem, to jednak „przemija postać tego świata”. Jak pisze Chantal nawet ekologia, choć potrzebna, może stać się religią gdy będzie się ją „wyznawało”, gdy będzie się do niej dodawało kategorie zarezerwowane dla „wyznawców” (u pisarki ten temat jest głębszy, pokazuję tu wyłącznie pewną pobieżność) podobnie chyba jest z humanizmem chrześcijańskim – nie zastępuje on chrześcijaństwa, ten personalizm to tylko jedna z dróg jak postępować będąc już wewnątrz chrześcijaństwa. To nie jest religia, ale wskazówka, to też jest pewna wrażliwość wewnątrz Kościoła.
Wpisy o J.R.R. Tolkienie:
Tolkien – twórca opowieści fikcyjnych?
J.R.R. Tolkien był nie tylko pisarzem. Co jeszcze po sobie zostawił?
—- Przypisy —
1 J.R.R. Tolkien – ,,Listy”, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2010, str. 554
2 Tamże, str. 555
fotografia na licencji CC0 www.pexels.com