Choć potrzebujesz ludzi, potrzebujesz zostać sam, bez innych. Sam ze sobą. Ten czas jest potrzebny. Każdy z nas ostatecznie i tak jest sam, musi się tego nauczyć. Tak wygląda życie. Nasze serce jest zawsze niespokojne. Pragniemy światła, kierujemy się jednak ku mrokowi. Zdarzają się takie chwile, gdy chcesz pozostać tylko ze sobą, choć coś pcha cię ku drugiej osobie. To chwile, które mogą pomóc przełamać ci egoizm, pozwolą zacząć na nowo.
Jest taki fragment trzeciego tomu Opowieści z Narnii. Edmund – egoista i samolub, zamienia się w smoka po tym, jak przywłaszcza sobie złoto. To stary mitologiczny motyw: chciwy smok pilnujący skarbu. Ratunkiem dla chłopaka jest zdarcie pancerza, czyni to Aslan – Lew. To boli, to cierpienie, ale potem następuje ulga. Gdy złamiesz kość, jej zrastanie się boli: szczypie, piecze. Ale po zrośnięciu już jest dobrze. Tak działa cierpienie.
Czasem w życiu przychodzi moment, gdy twoja maska, kreacja, egoizm, pycha, samolubstwo – gdy to odchodzi. To często moment bólu. Często przychodzi, gdy jesteś sam, opuszczony, gdy kogoś brakuje.
Musisz przyjąć określoną rolę społeczną. Musisz być pewny, silny i stanowczy, gdy przemawiasz.
Musisz być pewny, silny i stanowczy, by kogoś do czegoś przekonać.
Musisz być pewny, silny i stanowczy, bo to jest taki świat, który tego od ciebie wymaga.
Nie wszyscy ludzie, ale jednak, intuicyjnie próbują unikać słabych. Ludzie nie wiedzą, jak pomóc, jak rozmawiać, jak nie zranić. Żyjemy w czasie pobytu na sukces, słabość oznacza bezsilność. Ludzie boją się. Ale i unikają ludzi z problemami. Gdy mają problem, udostępniają na Facebooku smutne zdjęcie, cytat. Chcą, by ktoś spytał: ,,co się stało?” Widziałem kiedyś w sieci filmik z kobietą, która położyła się na jezdni, by ktoś ją zabił. Ona chciała żyć, ale nie wiedziała jak. Potrzebowała czyjegoś przytulenia i słowa, chciała by ktoś zauważył, że ma problem, że cierpi. Nie wiem, na ile było w nim prawdy, wiem jednak, że pokazał coś ważnego, pewne ważne zjawisko. Gdy jest ci źle, możesz się izolować, intuicyjnie czekasz jednak na kogoś.
Może uwielbiasz ludzi, przebywanie z nimi. Tak jak słuchanie muzyki – przy jedzeniu, przed snem, przed wyjściem z domu, idąc ulicą, wykonując różne czynności, pisząc. Ale czasem potrzebujesz ciszy. Walczą wtedy w twojej głowie myśli, panują nastroje jak na obrazie Bruegla ,,Walka postu z karnawałem”. Jest rozróba. Choć potrzebujesz ludzi, potrzebujesz zostać sam, bez innych. Sam ze sobą. Ten czas jest potrzebny. Każdy z nas ostatecznie i tak jest sam, musi się tego nauczyć. Tak wygląda życie.
Wokół mnie są ludzie – dziś i jutro. Wkrótce może ich nie być, może nie być mnie. Choćby z trywialnego powodu: odległości. Często coś, co było rutyną i takim ,,normalnym” czasem z innymi, okazuje się czymś, co wspominamy z nostalgią. I co nie wróci. Dlaczego? Bo już jesteśmy innymi ludzi: i oni, i ty, i ja – bardziej doświadczonymi przez życie, mniej ufnymi, mniej bezpośrednimi i spontanicznymi, mniej energicznymi; starszymi. Pojawiają się także takie chwile, że wręcz chcesz być sam, że uciekasz, że często możesz bać się konfrontacji, że w twoim życiu panuje cisza głucha i zarazem głośna. Ludzie czasem przygniatają i meczą, finalnie jednak, choć czasem potrzebujesz od nich przerwy, potrzebujesz ich. Potrzebujesz też chwili pozostania ze sobą, tylko ze sobą.
Każdy z nas potrzebuje tej sfery – tego odkrycia. Tego pozostania ze sobą.
Wiele problemów pojawia się z panicznego lęku przed samotnością, przed skonfrontowaniem się ze sobą. Przed tym, że mózg zacznie ci podpowiadać różne scenariusze, że pojawią się myśli, że zaczniesz analizować. Wolisz uciekać w pracę, w jakąś ciągłą aktywność, byle tylko nie słyszeć swoich myśli. Wiele problemów i tragedii życiowych, tego brudu i syfu pojawia się, gdy uciekasz od ludzi albo gdy tkwisz w samotności i pragniesz już tylko bliskości, za każdą cenę, nawet za cenę siebie, swojej tożsamości, godności, niegdyś nienaruszalnych i niezachwianych przekonań. I to jest pewien paradoks, że nasze serce jest zawsze niespokojne, że ono chce czegoś i jednocześnie to wypiera, brniemy do świata, ale pragniemy ciemności. Biegniemy ku bliskości, chcąc być tylko ze sobą.
Świat cierpi jednak na brak bliskości. Choć brzmi to jak wyciskasz łez rodem z wakacyjnej piosenki pop o trudnej miłości, to tak często jest.
Powiedz komuś, że gubisz się, że nie masz sił. Podejrzliwe spojrzenia, stopniowe wycofywanie się.
Potrzebujesz wsparcia. Ale między chwilami bólu, cierpienia i trudu możesz dostrzec też prawdę o sobie. Zagłuszałeś ją, bo zależało ci na budowaniu swojego stabilnego wizerunku.
I przychodzi właśnie chwila, gdy ktoś odchodzi, gdy tracisz a nie zyskujesz, gdy ta budowana bańka pryska. I znowu jesteś TY – nie obraz, kreacja, własny wizerunek w głowie i ten, za którym stoisz dla innych. Jesteś TY. Popękany, zalękniony, słaby, w pozycji prenatalnej na środku ruchliwej ulicy.
Ta chwila to często cierpienie. Wtedy wszystko pryska. Hedonizm ustępuje miejsca powściągliwości. Widzisz, jak to wszystko wokół jest niepotrzebne, zbędne. Że liczy się coś innego. Bardzo często człowiek zwraca się ku Bogu, albo ku człowiekowi. W ludziach wokół widzisz sens, chcesz być bliżej nich, potrafisz ich kochać od nowa – jeśli żyją. A jeśli ich utraciłeś – żałujesz, że nie powiedziałeś, nie zrobiłeś, nie przeprosiłeś – że nie dałeś im tego, czego potrzebowali, ale czego potrzebowałeś także TY.
To jednak z chwil, gdy pozostajesz sam ze sobą, gdy z konieczności, nie z wyboru, masz czas na skonfrontowanie się ze sobą.
Zobaczenie swojego prawdziwego wizerunku, prawdy o sobie, o swojej słabości. Przyznanie się do tego, że jest się popękanym i zlęknionym. To pierwszy krok ku wyzdrowieniu, ku poprawie. To też stan, który musi się odbyć, przez który trzeba przejść. Kość najpierw musi piec, boleć, rwać i szczypać, jeśli ma się zrosnąć.
zdjęcie na licencji CC0 pobrałem z: www.pexels.com