„Urobieni” mogliby obdzielić swoimi doświadczeniami kilka życiorysów.
Bohaterowie „Urobionych” to ludzie, którzy w tej naszej Polsce próbują i chcą pracować. Mamy tu cięcia etatów, oszczędności, przedmiotowe traktowanie pracownika, daleko tu do zachodniego podejścia do pracy, choć i znajdziemy tu rozdział o tym, że Polak za granicą też niekoniecznie trafia do pracowniczego raju. „Urobieni” Marka Szymaniaka to gorzki, bolesny, przygnębiający zbiór reportaży, który zawiera historie, które mnie po prostu „wkurzyły”. Może dlatego, że te opowieści przypomniały mi o kilku moich własnych doświadczeniach z przeszłości. Może dlatego, że choć miejsca i ludzie są różni, istnieje w naszym kraju jakieś DNA pracy, jakiś zbiór jej przymiotów, który jak mit, jest wspólny. „Urobieni” to reportaż, który uwiera, bo czy do porządku dziennego można przejść obok zastraszania pracownika, wyzysku ponad siły, braku szacunku wobec godności i praw pracowniczych, szczucia na związki zawodowe; na śmierć z powodu ukrywanej choroby aby nie stracić pracy? Z reportaży wyłania się brak nadziei bohaterów, ich wewnętrzne pogodzenie, że na pracę za niskie wynagrodzenie, często ponad siły, z brakiem szacunku wobec nich jako nie tylko pracowników ale i ludzi, muszą żyć bo gdy chodzi o zarobienie i przeżycie, godność trzeba odłożyć na bok. To zbiór prawdziwych, ale jednak przygnębiających opowieści, posegregowanych tematycznie, wzbogaconych o „pracowniczy” dyskurs medialny, o statystyki, o badania, raporty m.in. GUS-u czy NIK-u. Pozytywne przykłady pojawiają się dopiero w ostatnim rozdziale. Całość wieńczy rozmowa z prof. Andrzejem Szahajem.
Czytając ten reportaż nawet zastanawiałem się, czy opisanie tak wielu negatywnych sytuacji odrobinę nie zaciemnia tematu. Ale w końcu reportaż ma prawo pokazywać wyłącznie wycinek, skupić się na fragmencie rzeczywistości, reportaż nie musi pokazywać że obok białego jest też czarne. Ma do tego prawo. Po skończeniu książki uważam, że jest to reportaż bardzo starannie skomponowany, że nie epatuje tym co bolesne tylko dlatego, aby szokować, ale wręcz przeciwnie: pokazuje bolesny wycinek rzeczywistości, pokazuje problem a w zasadzie: problemy. Choć te są zróżnicowane, tak jak i historie bohaterów, wspólnym mianownikiem jest ona – praca. Praca, czyli ważny element życia, coś co pochłania nam lwią część dorosłego życia, coś ważnego. W „Urobionych” podoba mi się też postawa reportera – osoby w sposób jak najmniej emocjonalny przekazującej zdobyte informacje.
Jest to książka poniekąd surowa, ale w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu – przez jej „surowość” rozumiem nie jakieś braki co do formy, ale to że czytelnik dotyka problemu wprost, samej czystej materii. Przed rokiem lub dwoma laty czytałem znakomity reportaż Olgi Gitkiewicz „Nie hańbi” – również poświęcony pracy, ale choć i tam pojawiały się trudne sceny, bolesne historie, mikro opowieści będące tragediami ludzkimi w skali makro (jak to bywa w życiu, gdy chodzi o istotę tak kruchą jak człowiek), tam było miejsce na umieszczenie w tle tego, czym jest praca w życiu człowieka, ukazania jej idei, jej znaczenia. U Marka Szymaniaka jest wprost: praca to ta część życia, bez której nie przeżyjesz. I to dlatego pracujesz w fabryce, w której gdy wydarzył się śmiertelny wypadek szefostwo nie przerwało produkcji, choć obok leżał trup. To dlatego pracujesz około 20 godzin, odsypiasz chwilę i idziesz z powrotem do dwóch prac. To dlatego już nawet nie szanujesz siebie, bo gdybyś szanował to szukałaby cię policja za długi. „Urobieni” dotykają właśnie tego bezsensu, tego tragizmu, tego poniekąd błędnego koła a poniekąd tego mitologicznego „fatum”, które jednak niewiele ma wspólnego z literacką fikcją, i choć nie istnieje, zachowuje się tak, jakby było częścią realnego życia.
Sporą niespodzianką były podziękowania autora zawarte na końcu książki, skierowane do prof. Magdaleny Piechoty, którą uważam za wspaniałą osobę i znawczynię reportażu (gatunku, w którym zaczytuję się już dziesiąty rok) oraz świętej pamięci redaktora Franciszka Piątkowskiego, którego odejście było dla mnie szokiem, a który zaraził mnie w Lublinie lata temu miłością do reportażu i udzielił kilku ważnych życiowych i twórczych porad.
Gorzki, bolesny, prawdziwy. Tak bym ocenił ten reportaż. Nie tylko tak bym go „ocenił”, ale taki dla mnie jest. Długo mi nie wyjdzie z pamięci, choć z pozoru opisuje rzeczy tak powszednie, normalne. Tak normalne, że momentami straszne.