Nasza kultura wyszła od naskalnego obrazu. Zanim nauczyliśmy się mówić, rezygnując
z wydawania prostych dźwięków na rzecz słów, wagę przywiązywaliśmy do wizualności. Nawet kształt liter pierwotnie odzwierciedlał realny świat, nim stał się symbolicznymi znakami. Na przestrzeni wieków, zdaje się, obroniliśmy tę tezę.
Tak jak język wyszedł poza użytkowość i praktyczność (bycie narzędziem aktu komunikacji i komunikowania się w ogóle) tak też ubiór udowodnił, że może stać się formą komunikowania, może być sztuką, może wpisywać się w modę, podkreślać indywidualizm danej osoby lub ten indywidualizm kontestować. Można drzeć koty o to, co jest ważniejsze: obraz, czy słowo, jak bohaterowie komedii ,,Words and Pictures”, ale warto sprawdzić, jaką funkcję wizualność naszego ciała, ubioru, podkreślenia własnej tożsamości jako człowieka – jednostki wolnej, pełni w obecnych – mocno skomplikowanych jeśli chodzi o próbę skategoryzowania – czasach.
Na przestrzeni wieków nie tylko ubiór, ale i moda, ulegała zmianom. Zawsze chyba jednak miała podkreślać tożsamość, kontekst kulturowy (nawet jeśli chodziło o zanegowanie zastanej rzeczywistości), odwagę i włączenie w rzeczywistość tuż obok sztuki. Ale czy jej, a tym samym i naszym, manifestem jest ,,zakrzyczeć słowo”? Można sądzić, że choć ze starożytności wyszliśmy ewolucyjnie od obrazu do słowa, obecnie powrócić chcemy do kultu obrazu. Można tak sądzić, ale będzie to opinia krzywdząca. Słowo zawsze miało władzę, obraz na przestrzeni epok – także. Bohaterowie wspomnianej wcześniej komedii przez cały film próbowali przekonać uczniów do swojej racji: nauczyciel języka angielskiego – do kultu słowa pisanego, plastyczka i malarka – do wizualności. Każde z nich wierzyło w to, że jego racja jest prawdziwa. Finalnie to ani słowo, ani obraz nie zwyciężyło, a dopiero ich połączenie ze sobą.
Do dziś uczonych zaskakuje tzw. ,,Manuskrypt Voynicha” – niezrozumiały dla badaczy kodeks, o którym więcej nie wiemy, niż znamy faktów. Może to tajemna księga? Albo żart, który stworzył, używając współczesnego języka, jakiś ,,troll” czasów minionych. Spór dotyczący ,,Manuskryptu” to przykład tego, że zarówno słowa jak i obrazy, oderwane od pierwotnego kontekstu, tracą znaczenie. Tak jak języki, które wymarły (i nawet jeśli przywrócić je, staną się niezrozumiałe, dopóki nie żyją już ci, którzy je znają). Tajemniczy kodeks to znak, że język i obraz wcale nie oddają rzeczywistości, a jedynie ją symbolizują. Czy z modą jest tak samo? Czy bez kontekstu, w oparciu o samą wizualną sferę, jesteśmy w stanie jednoznacznie określić, do jakich wartości pragnie odesłać jej uczestników?
Czy więc współczesne formy wizualności, choć opierające się na znanych formach, koncepcjach, odniesieniach, tworzą także rodzaj hermetycznej mowy, którą zrozumieją współcześni, ale dla przyszłych pokoleń będzie rodzajem cyfrowego manuskryptu, który w swej arogancji zrozumiemy my-współcześni, a ci przyszli odłożą je na półkę jako ciekawostkę graficzno-lingwistyczną? Czy więc warto uciekać w nowe formy, czy bazować na tych znanych i często klasycznych, ostrożnie je zapożyczając?
Poprzez ubiór, dobór kroju, projektu, barwy, dodatków możemy nie tylko wyrazić siebie, ale też wykreować własną osobę, podkreślić swoją tożsamość, indywidualność ale też wywołać określony ,,klucz” odczytywania naszej osoby. Wiedzą o tym osoby odpowiedzialne za wizerunek polityczny kandydata, a nawet osoby idące na rozmowę o pracę. Wiedzą też o tym celebryci, którzy na scenie kreują określony obraz, który jest grą, show, występem artystycznym (bardzo często ten wizerunek ze sceny przechodzi do realnego życia, a czasem jest całkiem odmienny – ktoś, kto szokuje może być w prywatnym życiu osobą nieśmiałą i skromną). Tak jak niegdyś blogerzy kreowali swój wizerunek w sieci tak też nowomedialna rzeczywistość, w której ostatnio przewaga zdjęć, aranżacji, tiktoków, instagramowych rolek i relacji, pozwala na podkreślanie swojego wizerunku, swojego ,,obrazu” osoby, swojej tożsamości, ,,marki” osobistej. Czasem jest to podkreślanie siebie, czasem kreowanie. Moda jest tego świata nieodłącznym elementem. W końcu każdy z nas coś nosi, niektórzy niedbale i bezrefleksyjnie, niektórzy w pełni świadomie, przemyślanie. To tak jak z odbiorem nas samych: jeśli nie przykładamy wagi do tego, jak się zachowujemy, inni i tak wyrobią sobie o nas zdanie. Możemy nie robić nic, a możemy postarać się, by to zdanie o nas było takie, jak sobie zaplanujemy i jak chcemy być odbierani.
Taka jest cyfrowa rzeczywistości: służy z pomocą obrazu (w tym ubioru) podkreślaniu lub kreowaniu własnej osoby, w tym pokazywaniu własnej tożsamości. Pozostaje jednak otwarte pytanie: czy żyjemy w czasach, które aż za bardzo uwierzyły obrazowi? Fetyszyzują jego obecność, ograniczają się tylko do tego, co widzialne, lekce sobie ważąc werbalny komunikat? Tylko czy w czasach, w których zalewa nas chaos i nadmiar informacji, a ludzkość poszukuje spokoju w różnych formach medytacji (buddyjskiej, albo tzw. chrześcijańskiej opartej na kontroli wdechu i wydechu) albo sposobie życia ,,slow life”, mówić można o dokładniejszym badaniu przekazu zarówno pod kątem wizualnym, jak i słownych odniesień?
Kolejne lata mogą przynieść zmęczenie obrazem, ubiór może być buntem wobec tej kulturze obrazu. Od lat obserwować można modę na indywidualizm. W świecie, w którym wszystko jest obrazem, wszystko jest kontekstem i ma kontekst, a także coś oznacza, nawet nasz strój coś komunikuje. Przykładem są spersonalizowane T-shirty jako odpowiedź na masowe trendy.
Każdy może nosić na sobie to, co zaprojektował. Jeśli kocha nad życie babcię – może nosić jej zdjęcie z młodości. Jeśli zależy mu na niebyciu biernym wobec śmierci ludzi w krajach pogrążonych wojną, może wypisać i nosić ,,Piosenkę o Bośni” J. Brodskiego (żeby jeszcze bardziej się odróżnić, może wybrać jeden z kilku przekładów). Jeśli komuś nie zależy na unikalności, swoją odzież mają marki tworzące pod etykietą „patriotyczności” i patriotyzmu, nostalgiczni miłośnicy dzieciństwa w PRL oraz modne, śmieszne i oryginalne nadruki.
Mamy tu do czynienia z twórczym indywidualistą. Każdy nosi na sobie swoje poglądy, tworzy własny wizerunek, za którym przedstawia się światu. Obrazy także znaczą. O ile już kiedyś nosiło się ubrania, które znaczyły, produkowali je i projektowali specjaliści. Teraz, we współczesnej wizualności, każdy sam tworzy swój zewnętrzny wizerunek, sam jest grafikiem, projektantem i producentem. Wystarczą zdjęcia, które zostaną zdigitalizowane, papier do naprasowywania i drukarka. W tej wizji nie zmieniło się tylko jedno: obrazy nadal znaczą. Bez znajomości kontekstu (projektant, który stworzył dany ubiór, mógł zawrzeć w nim manifest, o którym pisała prasa) taki handmade t-shirt może mieć wiele znaczeń. Tworzy się zgrzyt między znaczeniem a przedmiotem którego miało dotyczyć. W tym rozumieniu wizualność staje się nie zbiorem treści, a chaotycznym ich rozproszeniem.
Od obrazu nie uciekniemy. Polemiczne może wydawać się to, czy oddalamy się od słowa, czy też ludzkość zatoczy koło i silnie romansując z obrazem, pewnego dnia porzuci go. Ważne wydaje się to, co z tym graficznym i widzianym światem robimy.
Generujemy wiele znaczeń – nowych lub przetwarzamy te już obecne. Nasz ubiór może być manifestacją poglądów, może konotować pewne treści zamierzone i zaplanowane lub nieświadomie zdradzać nasze poglądy. Temu przecież służy moda: nie tylko spełnia rolę użytkową, ale jest wyrażaniem poglądów projektanta i jej odbiorcy, jest też sztuką, a sztuka rządzi się swoimi indywidualnymi prawami. I choć nasze czasy odrealniają często ten świat – albo wyostrzając go nazbyt, albo zafałszowując – wszystko to, by obraz był sensacyjny, kuszący, atrakcyjny, czy tego chcemy czy nie – jesteśmy jego uczestnikami.Namacalnie chcemy dotknąć świata, powiększyć go dwoma palcami (jak na ekranie smartfona), ulepszyć. Albo stworzyć na nowo, manifestując własne poglądy.
Ta kreacja za pomocą mody, w tym ubioru, przynosi też pewne niebezpieczeństwa. Zmienia się nasz odbiór medium wizualnego, nawet w czasach nasilonego kultu obrazu. Stajemy się o wiele bardziej leniwi i… mniej zastanawiający się nad przesłaniem. Opieramy się na tym, co ktoś nam sugeruje. Traci też na tym komunikacja, która jest jednostronna, bo nie zakłada dyskusji z tym ,,przewodnikiem” – ekspertem, autorytetem, znawcą np. mody, tym medium jakim jest prasa, internet, forma video. Jest też coś: kontekst
Z drugiej strony kultura wizualna stara się być o wiele dokładniejsza niż rzeczywistość. Kreuje świat, który jest przesadnie prawdziwy, nadprawdziwy, precyzyjniejszy, nieulegający zniszczeniu i starannie odrestaurowany. Przytłaczający swoją idealnością i dokładnością. Może to dotyczyć zarówno wizualności obrazu w telewizji, w sieci, jak i ubioru. Nawet najbardziej przemyślana kreacja pod kątem zobrazowania własnych wartości, charakteru, z zastosowaniem środków i materiałów wpisujących się w taki a taki społeczny trend, pokazująca cechy danego projektanta, może trafić na niezrozumienie odbiorców wokół, także tych nieposiadających odpowiednich kompetencji poznawczych do interpretacji.
Niezależnie od tego, że chcąc zamanifestować coś wyraźnie możemy trafić na niewłaściwe odczytanie naszej intencyjności komunikatu wizualnego, będziemy tworzyć i tworzymy nowe znaczenia, inne zaś znaczenia konsumujemy. Nie wiadomo, jak będzie wyglądać nowoczesność, która przyjdzie po nas, patrząc jednak na współczesność oraz historię minionych epok, ubiór będzie pełnił w niej ważną rolę: kreacji, podkreślania, generowania znaczeń, negacji i kontestacji rzeczywistości, albo tej rzeczywistości pochwałę. Niezmiennie też będzie chyba wyznacznikiem indywidualizmu i indywidualności.
Fot. Pexels.com