Często jestem złem, którego nie chcę

Powstało, jeszcze przed chwilą go nie było. Życie. I znowu wszystko zatacza swój krąg. Po długim czasie nastąpił powrót do dawnego siebie, tego lepszego, choć w międzyczasie wszystko wokół zdążyło mnie przeczołgać. Znowu powrót do siebie, mimo tego styrania, do siebie ulepszonego.

Jesteśmy tylko ludźmi, jesteśmy dobrzy, ale siedzi też w nas zło. I ulegamy innym ludziom. Jeśli czytałeś Portret Doriana Graya, wiesz pewnie, kim był lord Henry. I jakie ziarno zasiał w pewnym dandysie. I że to ziarno wydało trujące plony, a ich pokłosiem było potępienie. Każdy z nas jakoś ociera się w swoim życiu o takiego lorda Henry’ego, o kogoś kto może nie ma na nas złego wpływu, ale nas zmienia. Zmienia nas do tego stopnia, że jesteśmy kimś innym, że tracimy część siebie.

Problem w tym, że nie trzeba być hedonistycznym lordem z wiekowej już powieści, by kogoś zmienić. Każde spotkanie, każdy gest, każdy napotkany człowiek czegoś nas uczy i jakoś zmienia. Często mówimy o tych dobrych gestach, spotkaniach, ludziach – o tym, co nas wzbogaca, a nie sprowadza do parteru, rzuca na glebę i każe żreć piach. Czasem ktoś może nie zdawać sobie, że ma na kogoś negatywny wpływ.

Zabiłem coś w sobie, by żyć. By jak Lazarus odrzucić gnijące łachmany i znowu odzyskać świeżość.

A właściwie to tylko myślałem, że zabiłem w sobie to coś, by żyć.

Człowiek pragnie piękna, tarzając się w syfie.

Chce oglądać piękne obrazy, świat zaś podsuwa mu Trudne sprawy i inne paradokumenty, reality show i jakieś głupkowate teleturnieje z żartami z brodą dłuższą niż ta Zeusa lub Odyna.

Chcesz powściągać mowę, ale wyprowadził cię z równowagi. Ulży, gdy się wygadasz.

Zaczytany w Ojcach Pustyni pragniesz pokory, ale coś nie wychodzi.

Chcesz, słuchając mnicha zen, nie czuć już bólu i cierpienia, wykpić je. Ale odzywa się niezaleczona szóstka, pulsujący i kujący ból.

Medytujesz, ale drętwieją stopy.

Apetyczna zupa jest przesolona.

Ta piękna dziewczyna okazała się intrygantką.

Tamten chłopak kawałem gnoja.

Zdradził przyjaciel, skrzywdziła rodzina.

Okazało się, że twój wizerunek o sobie samym pękł i pojawiło się na nim coraz więcej rys. Zrobiłeś coś głupiego, nie wybaczasz sobie samemu. Zaczynasz nie szanować siebie za to, że zepsułeś ten idealny wizerunek – ten twój wizerunek o tobie samym.

Trawestując najsłynniejszy cytat Goethego można powiedzieć, że: jestem fragmentem tej siły, która wiecznie dobra pragnąc, wiecznie czyni zło.

Pragniemy dobra, piękna, świat serwuje nam czasem syf (albo sami robimy coś, czego żałujemy).

Nowonarodzony odrzuciłeś łachmany i wpadłeś w błoto tuż za rogiem.

Musi coś w nas umrzeć by żyło, byśmy się narodzili.

Potrzebujemy wyrazistego kroku, znaku, symbolu. Od dekad zauważyć można silny wpływ idei New Age, albo religijności ,,bez Boga”, metafizyki z odnoszącym się tylko do siebie sensem i celem samym sobie – metafizyki ze słowami, rytuałami, oddechem, kontrolą ciała. Symbolami i gestami, które nie są przypisane żadnej religii, są zbiorem rytuałów. Są poszukiwaniami tych, którzy są uduchowieni, czują pewien głód, ale nie kierują go ku religii lub systemowi filozoficzno-religijnemu.

Dlaczego o tym piszę?

Bo w człowieku jest pewien głód, tęsknota, fascynacja i pragnienie dobra, piękna, harmonii, estetycznej ekstazy, uniesienia i pochwały piękna. Nawet jeśli kochasz być przygnębiony, smutny i mroczny, i tak podświadomie pragniesz szczęścia i bliskości. Choć upadamy i ciągle błądzimy, pragniemy piękna i dobra. Łakniemy, spragnieni, tego harmonijnego świata. Jesteśmy pustymi naczyniami, chcącymi wypełnienia, ale brak nam wody, ale nie wiemy skąd i jak ją zdobyć.

Przyzwyczailiśmy się mówić, że żyjemy w szybkich czasach. Faktycznie: są niespokojne, szybkie, zabiegane. Nie jest jednak tak, że brakuje nam czasu na refleksję. Nie jest tak, że brakuje nam przestrzeni i czasu na refleksję, a przecież widać, że brakuje. Bo nie znajdujemy często i na nią czasu. Tych kilka minut. Parodia życia. Jestem człowiekiem, któremu potrzeba dziesięciu minut, by czasem rozwiązać mniej złożony problem, i w przez 24 godziny nie znajduję tych dziesięciu minut. Parodia życia, w którym jestem smutnym klaunem.

Brakuje nam czasu na refleksję, choć często znamy odpowiedzi. Nosimy je w sobie.

Uciekamy, nie chcemy refleksji, nie chcemy myśleć o życiu.

Uciekamy przed sobą, przed prawdą o sobie.

Może po trzech herbatach z lordem H., za czwartym razem zdjęlibyśmy go z bara, gdybyśmy chcieli przemyśleć swoje ostatnie zachowania i wybory.

Może na trzy niekontrolowane ataki słowo-ranienia za czwartym byśmy się ugryźli w język, chcąc wylać swoją frustrację i wkurzenie wywołane alergią na kogoś obok.

I tak dalej, i tak dalej.

Pragniemy piękna i dobra, harmonii i estetycznego uniesienia, unikamy jednak jak ognia refleksji, zatrzymania się na sekundę, by móc obrać kierunek.

A potem, ślepo biegnący za tym wczoraj i zeszłym tygodniem, płaczemy, że bezrefleksyjnie pchamy się w głąb bagna, które już od kilku minut nas pochłania.

Uświadomiłem sobie, że otacza mnie sporo syfu, a ja pragnę piękna.

Że jest kilku lordów H. wokół.

Uświadomiłem sobie, że otacza mnie śmierć, a ja pragnę życia.

Że otaczają mnie zwłoki, a ja nie chcę tkwić w tym świecie oddających hołd śmierci.

zdjęcie na licencji CC0 pochodzi z: www.pexels.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *