Z walizką i bagażem doświadczeń do domu. Reportaż

Nauczona pracy, nauczona pokory, nauczona życia, nie spiera się o zadanie innych. Postępuje tak, jak czuje. Nie widać po niej zmęczenia, albo zniechęcenia, gdy o tym opowiada. Mówiła wcześniej, że Bóg jej daje siłę. Potrafi cieszyć się z drobnych z pozoru rzeczy, z garnka kapusty, który zostawiła mężowi, z makaronu, który prawdziwy i smaczny wtedy, gdy nie ze sklepu. Z życia, że udało jej się do tej chwili dożyć, gdy wyjeżdża z Lublina na Śląsk, by teraz tam pomieszkać

Zanim zrozumiem
 
Są takie spotkania, które człowiek chce zapamiętać do końca życia. Z pozoru są to spotkania mało istotne, ot, takie normalne. Może czasem zbyt normalne. Tylko że później, gdy już twarze rozmyją się we mgle niepamięci, gdy człowiek zaczyna zastanawiać się, w duchu sporego egoizmu, nad tym, jak wypadł, co odpowiedział na zadane pytania, czy mógł coś zrobić lepiej. Gdy już pochwali samego siebie za udaną rozmowę, albo jego skrupulatne sumienie coś mu zacznie wyrzucać, gdy już upora się z kwestiami do zapamiętania i tymi do odrzucenia (a mózg podczas nocnego snu już je skutecznie wymaże z pamięci), pozostaje w głowie pewien obraz.
 
 Jakbyśmy się znali
 
– Przepraszam, czy mógłby pan mi położyć torbę na górę?
 
Wstaję i zabieram się do roboty. Właściwie to kątem oka zerkałem na wysoką kobietę, trochę starszą, ale niezdradzającą na pierwszy rzut oka swego wieku, by samemu jej zaproponować pomoc, gdyby tylko chciała przysiąść się do mnie w pociągu. Podnoszę pakunki, z kółka bagażu sypie się trochę piachu, przepraszam, nie za swój błąd a łatwoprzylepialnej się do wszystkiego natury świata, ale jednak mimo wszystko. Uśmiecham się, że drugą torbę za sekundę też włożę, tylko podniosę z ziemi legitymację i bilet, żeby mi nie zaginęły.
 
Siadamy.
 
– Przepraszam, co pan czyta?
– Tekst w gazecie o Żydach z Rymanowa.
 
Pani bierze do ręki moje wydanie dziennika, chwilę czyta fragment i oddaje. Zdejmuje kurtkę, ale nie biały, wełniany beret. Ma zmęczoną, doświadczoną przez życie twarz, ale promieniuje z niej jakiś spokój, siła. Twarde, mocne, wyraźne rysy twarzy. Obok pani siedzi córka, około trzydziestki. Ma druciane oprawki okularów i porażenie mózgowe albo pamięć o jakimś wylewie z przeszłości. Obie rozmawiają ze sobą, włączają też do dyskusji mnie, zupełnie jakbyśmy podróżowali razem i znali się od lat. Młodsza kobieta opowiada historie ze swojego życia, mówi szybko ale wyraźnie, ciągle się śmieje i żartuje, szybko nawiązuje ze mną więź. Jeżeli jeszcze przed chwilą trochę się bałem tego, żeby przypadkiem nie powiedzieć czegoś głupiego, to pierwsze sekundy tego kontaktu ustawiły moją rozmowę na nowe tory.
 
– A wiesz, przepraszam, że tak na ,,ty”, ale wiesz, kiedyś wsiadłam do złego pociągu, bo źle odczytałam tabliczkę. A X kiedyś tak się zdenerwował, że przejechał sześć godzin w pociągu i stał w takich chłodzie w zimę między wagonami, że zdenerwował się i wrócił do domu, już nie kontynuował podróży, bo nie wytrzymał tego zimna… – słucham kobiety i uśmiecham się, czasem też coś dodaję.

 

Widzimy się pierwszy raz na oczy, a kobiety opowiadają mi o sobie wiele szczegółów, same bez moich pytań zwierzają się i oczekują tego samego ode mnie. Nie mam takiego zwyczaju, z obcymi ludźmi wolę rozmawiać na bardziej neutralne tematy, ale przed nimi nie czuję dystansu, rozmawiamy jak starzy znajomi.
 
Nasza rozmowa w ogóle schodzi na boczne tory, na tematy związane nie z polityką, kulturą i życiem w mieście, ale na sprawy osobiste, rodzinne.
 
– O, to dobry kierunek studiów pan wybrał.
– Naprawdę?
– Tak, tak.
– Ale chyba nie jest jakoś dobrze płatny.
– Właśnie, że dobrze.
– Naprawdę?
– Tak, dobrze płatny. I co potem, za granicę pewnie?
– No właśnie nie, ktoś tu musi zostać.
– A nasz taki jeden znajomy wyjechał – mówi kobieta. Jej córka dodaje: 
– ale on taki…no… szalony trochę jest…
– …Tak, ale  ustatkował się trochę, to znaczy nie był jakiś taki, tylko że pożartować i w ogóle. Wie pan… – mówi starsza kobieta.
– … no tak ważne jest, żeby jakiś system wartości mieć i trzymać się go, jakoś to porządkuje życie.
-No właśnie.
 
Przychodzi do nas jeszcze jedna kobieta, siada obok. Ruszamy. Matka i córka czynią duży znak krzyża, dłonią dotykają czoła, potem ramion, następnie kończą. Proszą tym samym o bezpieczną podróż, proszą o błogosławieństwo. Ich przeżegnanie jest tak silnie związane ze znaczeniem tego gestu, ze wskazaniem na umysł i gotowe do pracy dłonie.
 

Papierkowa robota
 
Starsza kobieta przez wiele lat pracowała w biurze jako księgowa, często po 12 godzin dziennie, z płatnymi nadgodzinami, ale zdecydowanie wolałaby mniej. Nie mówi tego wprost, nie narzeka, nie mówi o tym, że miała ciężko. Ona po prostu wspomina przeszłość.
– Wracałam po tych dwunastu godzinach i musiałam jeszcze mężowi ugotować, zająć się domem.
 
Kobieta, która wcześniej do nas się dosiadła, przerywa:
– Ale wie pani, kiedyś a teraz. Kiedyś to wyście miały łatwo, a teraz to człowiek zabiegany.
– Wcale nie, człowiek jakoś sobie radził.
– Nie no, nie miałyście kiedyś tak ciężko jak my teraz.
– Proszę pani, ja pracowałam w biurze, po 12 godzin. Zlecałam przelewy, pilnowałam tego wszystkiego, najmniejsza pomyłka kosztowała telefon z centrali w Krakowie, ciągle odbierałam telefony, liczyłam. Nadgodziny, płatne, ale pod koniec miesiąca człowiek tych nadgodzin narobił wiele. A jeszcze ugotować, zająć się córką. Córka zatruła się antybiotykiem, była chora, przez siedem lat wymiotowała. Jak myślę, to nie wiem, skąd miałam siły. Pan Bóg daje. Ja wierzę w to.
 
Kobieta już nic nie mówi, przytaknęła i nie wchodziła w dalszą dyskusję. Nie chciała drążyć tematu, i tak pewna swojej racji? A może historia starszej pani na tyle ją urzekła, dodała sił, przekonała, że ze skruchą wewnętrzną przyznała jej rację? Staruszka jednak nie chlubiła się, nie chwaliła, nie chciała się wywyższyć. Tę opowieść powiedziała z całkowitą neutralnością na twarzy, całkiem naturalnym tonem, bez zbędnych didaskaliów dla obserwatora i słuchacza. Była tak autentyczna i nieskażona jakimkolwiek dodatkowym podejrzeniem o złe intencje, przekonanie do swej racji, czy też chwalenie się.

 

W Kuchni

– Jedziemy, ale zgadniecie, co ugotowałam mężowi?  Nagotowałam mu cały garnek kapusty. Wie pani, jak ją się robi? Gotuje się mięso, dodaje do kiszonej kapusty, to się potem wszystko zaprawia śmietaną. Mąż mnie nauczył, on ze wsi. Moja córka to tego nie lubi, ja też nie lubiłam, ale mąż to się zajada. Ugotowałam mu, bo to jego ulubione. Mówi mi, że kiedy on to wszystko zje. Obierze sobie ze dwa kartofle, więcej nie zje i starczy mu tego jedzenia na długo. Ale mówi się, że mężczyźni też gotują.
 
Pani jest ze Śląska. Gdy temat schodzi na czerwoną kapustę, dopytuję, jaka u nich. Mówię, że nad morzem kwaskowata, na Mazowszu raczej na słodko.
 
– U nas trochę taka i trochę taka – słyszę.
 
Słucham też o kluskach śląskich, o makaronie własnej roboty.
– I naprawdę pani tak sama? Pani sama robi makaron? – dopytuje kobieta obok mnie.
– Pewnie, że tak. Tylko sama. Wie pani, co to jest ten makaron ze sklepu? To nie makaron, rozpada się. A, makaron to musi być samemu zrobiony.
 
Dawno nie spotkałem chyba tak silnej, dzielnej i heroicznej osoby. Tylko że w natłoku spraw taka postać to rzadkość. Starsza pani zaś nie wie, że jej postawa może zachwycać, że jej dwunastogodzinna praca w biurze, wychowanie i opieka nad chorą córką, prace domowe i gotowanie, nawet ten makaron, z którego ugnieceniem pewnie z biegiem lat nabrało ekspresowego tempa i mogło jej zajmować pół godziny plus ugotowanie całości. Starsza pani pewnie sobie nie zdaje sprawy z tego, że można inaczej, że można boczyć się i droczyć o drobne rzeczy, w głowie montować sobie obraz samego siebie jako cierpiętnika, podczas gdy to cały ten świat jest zły i tylko na nas żeruje, a ludzie są jak pijawki – wysysają ostatnią krew.
 
Ona nie. Nauczona pracy, nauczona pokory, nauczona życia, nie spiera się o zadanie innych. Postępuje tak, jak czuje. Nie widać po niej zmęczenia, albo zniechęcenia, gdy o tym opowiada. Mówiła wcześniej, że Bóg jej daje siłę. Potrafi cieszyć się z drobnych z pozoru rzeczy, z garnka kapusty, który zostawiła mężowi, z makaronu, który prawdziwy i smaczny wtedy, gdy nie ze sklepu. Z życia, że udało jej się do tej chwili dożyć, gdy wyjeżdża z Lublina na Śląsk, by teraz tam pomieszkać.

 

Po drodze.
 
– Już się nie mogę doczekać. Tu w Lublinie to nie mogę się przyzwyczaić. Mamy tu taki domek, bardziej na wypoczynek. A teraz jedziemy tam na Śląsk, żeby posprzątać.
 
Pani mieszka w Mysłowicach.
 
– W nocy to spać nie mogłam, śniły mi się pociągi.
– O, to pewnie nie mogła się pani doczekać, bardzo chyba pani chciała pojechać.
– Bardzo.
 
Po chwili rozmowy.
 
– Tam się czuję najlepiej, teraz już tam będziemy sobie siedzieć przez jakiś czas.
 
W pociągu od jakiegoś czasu robi się gorąco, kobieta zdejmuje beret. Teraz wygląda jakoś inaczej, jej rysy twarzy wydają się o wiele bardziej surowsze, wyraźniejsze, krótkie czarne włosy, gęste, nadają twarzy innego kształtu.
 
– Pani uważa na buty, jak tak w zeszłym roku też wyciągnąłem nogi i oparłem na tej rurce pod siedzeniem, która grzeje, i stopiła mi się podeszwa. Dobrze, że w porę zauważyłem – mówię do kobiety.
 
 
Historia
 
Opowiada nam jedną ze swoich anegdot.
– Spotkałam ostatnio starszą kobietę i mówi mi, żebym pomogła jej wybrać sukienkę do ślubu. Była ode mnie starsza, ja mam 74 lata. Zdziwiłam się więc, że bierze ślub. Pytam się jej z kim. Ona mówi, że ze świętym Józefem, naprawdę. Ona mówiła, że bierze ślub z Józefem. Pytam się jej więc, gdzie ona świętego spotkała, bo ja jeszcze nigdy nie spotkałam świętego już za życia, to po śmierci się jest świętym. Ale kobieta chora była, to wiadomo. No i ja jej się pytam, gdzie zamieszkają, czy u niej, czy u niego. Ona mówi, że przez rok jeszcze nie mogą. Ale ona jest święta, bo cierpi, bo jej zięciowie chcą, aby im przepisała mieszkanie, a ona nie chce. I tak mi tłumaczy, że dlatego jest święta.
 
Kobieta obok mnie nagle gani panią za tę opowieść, mówi, że nie wolno się śmiać, bo pani z opowieści jest chora.
 
Starsza kobieta przerywa opowieść, przytakuje. Nie jest niewierząca, odniosłem nawet wrażenie, że jest osobą bardzo religijną. Nie chciała nikogo obrazić, nie naśmiewała się z kobiety ze swej opowieści, przekazała zabawną jej zdaniem anegdotę.
 
Potem już była ostrożniejsza, jeszcze trochę zdała mi pytań i zmieniła temat na bardziej aktualny, weszła w to, czym wówczas żyły media: Putin, Ukraina, Rosja, marszałek Sikorski.
 
Potem wyszedłem z pociągu, a wszystkie trzy kobiety pojechały dalej.

 

Siedzę i myślę
 
Wierzę w to, że każdy spotkany człowiek jest postawiony na naszej drodze po coś. Że to wszystko jest po coś. Że każdemu z tych ludzi coś zawdzięczamy. Gdybym poszedł na studia rok wcześniej, nie kończąc technikum, a liceum, nie spotkałbym tych kilku ciekawych ludzi, z którymi wiem, że musiało mnie coś połączyć. A skąd wiem? Po rozmowach, które prowadzimy, po planach, które snujemy, po pomysłach na przyszłość. Inspirujących. I rozwijających wewnętrznie.
 
Może ta kobieta, tak blisko życia, tak obecna ,,tu i teraz” a zarazem rozerwana między Lublinem, a swoimi ukochanymi Mysłowicami, miała mnie czegoś nauczyć? Powiedziała mi kilka ważnych słów, bardzo osobistych, takich, które we mnie trafiły, zmieniły moje podejście do życia. Osobiste, nie do napisania w sieci. Skarby poznajemy po tym, że nie należą do wszystkich, a są własnością tylko kilku osób.
 
Chyba mi pokazała pewien fragment życia, bardzo ważny. Bo w sumie zapominamy o tak wielu rzeczach, pędząc. A czasem naprawdę potrzeba tak niewiele, kilka drobnych gestów, niepozorne dobro. Odkrycie swojej misji i życiowego powołania i dążenie tą drogą do celu. A te cele są różne, ale prowadzą do jednego. Do spełnienia rodzinnego? Do dobrego jutra? Do Wieczności? Do kresu życia? Do dobrej sławy, ale nie takiej ze szklanego ekranu, a przekazanej w opinii potomnych, gdy w Dzień Zaduszny powiedzą nad grobem: ,,to był dopiero dobry człowiek”?
 
Gdyby to tylko ode mnie zależało, chciałbym, aby Bóg mi takich ludzi zsyłał każdego dnia. Tylko że ja ich spotykam. Tylko że czasem tego nie zauważam. Ale oni są.
 
 
*
 
Pewnie już Pani nie spotkam. Ale dziękuję za te prawie 2 godziny. Może kiedyś spotkamy się w Lublinie, przejdziemy obok, wiem, że Panią rozpoznam.
 
 
 
PS. Mam nadzieję, że tym reportażem nie wprowadziłem jeszcze większego chaosu na blogu. Będą się jeszcze czasem pojawiać takie pierwszoosobowe próby reporterskie.
———–

 

Wszystkie wykorzystane w artykule zdjęcia podlegają darmowej i legalnej licencji CC (Creative Commons) pozwalającej na dowolny użytek i rozpowszechnianie w sieci oddanych do tego użytku materiałów; Zdjęcia na licencji CC pobrano z:   http://www.publicdomainpictures.net

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *