Pusty ogród [opowiadanie]

W poprzednim wpisie obiecałem, że podzielę się kolejnym opowiadaniem, którego akcja jest umieszczona na Lubelszczyźnie. „Teszuwę” można przeczytać tu (klik). Trochę czasu minęło, ale dziś obiecany tekst. Może nawet aura za oknem wpłynie lepiej na jego odbiór. Miłej lektury a ja wkrótce wrócę z tekstami nie beletrystycznymi (kilka pomysłów już jest, rok skończę napewno esejem).

Pusty ogród

,,I przekonałem się, że nie ma innego dobra poza tym,

gdy człowiek radości zażywa,

korzystając ze swych dzieł,

bo to jest cały jego majątek.

Kto go bowiem poprowadzi,

by mógł zobaczyć, co będzie po nim?”

Koh 3,22 

(Biblia Pierwszego Kościoła)

B. szła polnymi ścieżkami przed siebie. Gdybyś ją dostrzegł, pomyślałbyś, słowo daję, że to wariatka. Szła w czarnej kurtce i spodniach cargo w kolorze khaki, kurczowo ściskała uchwyt torby. 

– A więc to tak się umiera… – powiedziała pod nosem. – A więc żyje się tylko raz.

B. chciała dotrzeć do Nałęczowa. Po drodze minęła już stojącą w polu, samotną, pojedynczą mogiłę symboliczną, pomnik postawiony tu ku pamięci, by nie musieć jechać gdzieś w odległe rejony świata, w miejsca pamięci historycznej o przestępstwie na człowieku. B. wiedziała, że do celu już chyba niedaleko, od mogiły to już pewnie około pół dnia drogi pieszo. Nie spieszyło jej się. Miała za sobą, jak jej się zdawało, już całe życie. A to przerwał koniec świata – jej prywatny, spersonalizowany, rozpisany na akty i sceny koniec świata. 

Las zbliża się do pałacu, jest coraz bliżej, jeszcze finalny pojedynek i bezwzględny władca zejdzie ze sceny. Aktor, grający tę rolę dzielnego rycerza a potem tyrana, pójdzie na kawę. Tylko że życie to nie teatr .– B. tak kiedyś pomyślała, a potem to zapisała ku pamięci, żeby zadać uczniom na lekcji taki właśnie temat wypracowania podczas omawiania lektury. Uczniowie jej lekcji języka polskiego mieli odpowiedzieć na pytanie: „Po lekturze losów Makbeta odpowiedz na pytanie: czy życie to teatr?”. 

Gdy teraz świat się skończył, wróciła do tej myśli z puli ,,ku pamięci”. Pamięć w życiu B. odgrywała rolę nadrzędną. Odkąd pamięta, rozdrapywała blizny przeszłości – jak bezpańskie psy do kałuży, która mogła ugasić pragnienie w gorący letni dzień, w prawie wigilię suszy, przychodziły wspomnienia, by targnąć się na spokojne życie jej duszy. Wiedziała, że ten stan nazywa się niepokojem serca, skrupulancko ukształtowanym sumieniem albo którąś z odmian nerwicy. Powtarzała sobie często, że ten stan wynika z tego, że serce jest niespokojne, dopóki ,,nie spocznie w Panu”, jak recytował psalmista. Starała się jednak o tym nie myśleć, skupiała się tylko na tym stanie odbierania wszystkiego wokół i uczestniczenia w tym. Taki „Sein und Zeit”, taki Zeitgeist tej codzienności.

Wybuchła płaczem. Zazwyczaj tak było, że wystarczyło niepozorne wydarzenie, by gromadzący się miesiącami śnieg jej trudu spadł z lawiną. Jeden niepozorny ruch motylich skrzydeł, które wpływają na katastrofę. B. zobaczyła w trawie padniętą sikorkę, usiadła na trawie, zaczęła płakać.

– Zniszczyli życie, targnęli się na istotę, człowiek czy zwierzę…nie ma życia. Już. Nie będzie życia – mówiła pod nosem przez łzy.

Do B. powracały wspomnienia, wojenne obrazy. Wracały zastygłe spojrzenia, strach i jakby fotografie w pamięci, a jednak żywe jak tylko na chwilę zatrzymany film, który po chwili można odtworzyć, albo cofnąć. Ona nie chciała do niczego się cofać. Nawet myślała o tym, że niepamięć, choć bolesna i straszna bo zapomina się imion, twarzy, powiązań, relacji, twarzy tych co kochali i odeszli, jest w gruncie rzeczy czasem błogosławieństwem, bo pozwala te obrazy zniszczenia wyprzeć. 

Z tymi obrazami było tak, że dopóki B. żyła z dnia na dzień, starała się budować dom z tego, co przynosiło akurat życie, nawet jeśli któregoś dnia brakowało na tej budowie materiałów. Ale wystarczyło jakieś drobne zdarzenie, jak to, a nadciągała wichura i ten dom okazały, ale jednak budowany na piasku, niszczyła. Fiasko.

B. nie mogła się pozbierać, ale zapłakana odeszła. Zakopała porzucone ciało ptaka, położyła na malutkim kurhanku wianuszek z żółtych mniszków, garstkę malin, patyczek, który jakiemuś ptakowi posłuży być może za budulec gniazda.

– Niech z twojego odejścia, ptaszku, powstanie coś dobrego: dom dla piskląt, kochanie, niech twa dusza uleci ku górze w tej sztafecie. 

Podczas pogrzebu ptaszka w głowie grała jej „Maskarada” Chaczaturiana, jakby nieadekwatna do okoliczności, jakby chichot albo wariactwo jej skołatanej psychiki. Radość w chwili cierpienia, radość której nie chciała. Czuła się zmęczona, wycieńczona psychicznie. Całe życie nieracjonalna, choć ludzie zawsze zakładają, że wszyscy bez wyjątku zawsze kierują się rozumem, tak więc i ona też musi.

Spojrzała jeszcze, czy patyczek tam leży i odeszła. Zrobienie kurhanku pomogło jej uspokoić myśli i ruszyć dalej. Nie mogła sobie pozwolić na zbyt długie przerwy, była już i tak spóźniona, a musi dotrzeć do Nałęczowa jeszcze dziś.

Zanuciła w dalszej drodze pod nosem Stachurę:

„Życie to jest teatr mówisz ciągle opowiadasz

Maski coraz inne coraz mylne się nakłada

Wszystko to zabawa wszystko to jest jedna gra

Przy otwartych i zamkniętych drzwiach

To jest gra

Życie to nie teatr ja ci na to odpowiadam

Życie to nie tylko kolorowa maskarada (…)”

Patrzyła na gałęzie, które unosiły się ponad nią, rozłożyste sosnowe gałęzie tam wysoko, wyrosłe na szczupłych taliach wysokich drzew. Sosny stały na dywanikach z mchu, ich ciała ozdobione były przez biżuterię z porostów. B. przypomniała się jeszcze ,,Siekierezada” Stachury, przypomniało jej się, że drzewa mają swój własny ,,język”, którym komunikują się np. za pomocą korzeni, o nadciągającej burzy.

B. była chyba niewolnicą pamięci. 

Była też, jak każdy człowiek w swoim życiu, uciekinierem przed czymś. 

Gdyby była aktorką na scenie, a jej życie ocenialiby widzowie, pewnie by zadawali mnóstwo pytań.

Pomyśleliby, że gdzieś gna, pędzi, nie ogląda się wstecz? B. mówiła w swym życiu już wielokrotnie, że ciągle przed czymś ucieka, zmienia miejsca, ludzi, okoliczności, że nie lubi się przywiązywać na stałe. To chyba przez te obrazy z dzieciństwa, przez to że ciągle uciekała i musiała zmieniać miejsca. 

Gdyby widzowie jej życia uważnie przyglądali się akcji na scenie na przestrzeni wszystkich aktów sztuki, w końcu by zadali i to pytanie: po co idzie do Nałęczowa? Może po to, żeby przed śmiercią zobaczyć syna? Co roku myśli, że to już ostatnie spotkanie. I co roku od Boga dostaje kolejną szansę, kolejny rok życia.

Była już na miejscu, stanęła za drzewem, patrzyła na niego. Zmienił się, przez lata ale i przez ten rok tak bardzo się odmienił a jednocześnie był dalej jej Michasiem. Taki szczęśliwy w ten zwykły dzień. A może w jego życiu coś się dzieje, o czym ona nie wie, jako matka ale i jako ktoś, kto nie uczestniczy w życiu tego mężczyzny od lat. Nie ,,syna”, nie ,,dziecka” ale ,,mężczyzny”. Chciała, żeby ten dzień nie kończył się, żeby trwał wiecznie. Stała nieopodal ich domu, Michaś coś robił na podwórku, dziewczynki biegały po placu. Trafiła w momencie, gdy chyba gdzieś mieli pojechać, zazwyczaj musiała przesiedzieć trochę czasu, aż wyjdą z domu lub gdy do niego przyjdą. Te krótkie chwile spotkania, choć nie realnego a jedynie z dala, jak ktoś przekraczający prawo i śledzący. Nie była przestępcą, tylko matką i babcią. Bliską, nie obcą. Popłynęły jej łzy.

Tamta kłótnia, tamto wydarzenie.

Została sama, choć tam w oddali stoi jej syn, choć go widzi. 

Tak to musiało wyglądać wtedy, zaraz po rozwodzie Nieba i Ziemi, gdy wody podniebne się oddzieliły od mórz i oceanów. Jahwe przechadzał się po pustym i bezludnym Ogrodzie Eden, nie było w nim człowieka, gdy pospiesznie był wygnany z Raju. 

B. wiedziała, że zabiła tę relację, że jej kłótnia z synem sprawiła, że uszła z niego część życia. Jak krew Abla, która woła z ziemi. 

– Stachura, bezwzględny Makbet a w tle Chaczaturian… a więc to jest życie: teatr i ból, taniec i radość, maskarada i chwile powagi, myśli jak obłąkane ćmy krążą w ciemności szukając światła – te biedne egzystencjalistki owadziej natury. 

B. patrzyła zza drzewa na syna. Wiedziała, że nie może do niego podejść, nie po tamtych zdarzeniach, gdy padły oskarżycielskie słowa, ona obraziła się na niego, on na nią. Żadne nie miało odwagi zacząć, wykonać telefonu, przyjechać, porozmawiać. 

Czy tęsknił?  B. wielokrotnie zastanawiała się. 

Czy chciałby przeprosić? Myślała niejeden raz. 

Co teraz? 

Minęły lata. 

Przerwana miłość. 

B. corocznie tu przychodzi w tym okresie, by go zobaczyć. Michaś ma dzieci, już duże. O wnukach dowiedziała się też w ten sposób: zza drzewa, zza ściany domu, zza siatki. Przypadkiem. 

Tęskni za nimi. 

Przychodzi tu co roku, pokonuje całą drogę pieszo, to taki rodzaj ciężaru, pokuty, zadawania sobie bólu i choć trochę ulżenia temu słabemu sumieniu, które choć przeżyło wojnę, teraz jest w rozsypce. Ciężar, który pozwala choć trochę poczuć, że zadośćuczyniła. 

„Wystarczyło przeprosić, od razu, na świeżo, jako pierwsza, choć on nie miał racji tak jak i ja nie miałam” –  przez lata sobie powtarzała. 

Prościej byłoby teraz albo w ogóle już dawno w przeszłości, podejść, powiedzieć, zaryzykować.

B. boi się reakcji syna, boi że gdy teraz tak nagle podejdzie, że gdy powie o corocznej wieloletniej wizycie to Michaś uzna ją za wariatkę, że zadzwoni na policję albo pogotowie. Czy ją pozna? Mimo lat jej oczy nie zmieniły się: ciekawe świata, napełnione bólem, ale i przebłyskami radości. Choć fizycznie zmieniła się, posiwiała, skurczyła, jej oczy są stale. Tak jak dusza. Pewnie pozna, ale może się zawiedzie tym, jak teraz wygląda jego matka? Nie jak ta elegancka, silna kobieta, która rzucała wielkimi słowami. I oskarżeniami tak jak wtedy, gdy widzieli się ostatni raz (przynajmniej on widział ją ostatni, bo ona była tu co roku). A wnuki? Jak dzieciom wytłumaczy, że to ich babcia, której nie widziały nigdy? Wszystkie te rzeczy może by przeżyła, schowała dumę i przeżyła. A jeśli się nie uda? Jeśli jej zachowanie wyda się i już nie będzie mogła tu przychodzić, nie zobaczy ich więcej?

– A więc to tak wygląda życie – powiedziała pod nosem. – A więc to tak się umiera.

Dzieci wsiadły do auta, ich ojciec teraz zamykał swoje drzwi, cała trójka odjechała.

Zdjęcie dodane przez Andrew Neel: https://www.pexels.com/pl-pl/zdjecie/przeziebienie-zimny-snieg-drewno-13911215/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *