
Był pisarzem, dziennikarzem, podróżnikiem, scenarzystą, głosem moralnym XX wieku. Urodzony 120 lat temu (2 października 1904 r.) Graham Greene dla jednych był za bardzo chrześcijański, dla drugich – niedostatecznie. Choć był katolikiem, nie lubił określenia ,,pisarz katolicki”.
W swej twórczości jednak mierzył się z Miłosierdziem Boga, wręcz je prowokował wystawiając Boga na próbę (a właściwie nie on, a jego bohaterowie). Jak bardzo jednak Graham Greene nie próbowałby odejść od wizerunku pisarza katolickiego, jego najsłynniejszą książką jest ,,Moc i chwała” o prześladowaniu chrześcijan w Meksyku lat 30. W jego twórczości można dopatrzeć się też elementów popularnego i nad Wisłą XX-wiecznego personalizmu chrześcijańskiego, o którym kiedyś pisałem (choć sam pisarz pewnie by się od tego odżegnywał, można spojrzeć na jego ,,Sedno sprawy”, wspomnianą ,,Moc i chwałę” czy też ,,Konsula honorowego” przez ten pryzmat).
Z samego środka ciemności
Choć na swoim koncie ma książki sensacyjne jak choćby ,,Tajny agent” Greene nie daje łatwej rozrywki, zadaje też niepopularne dziś pytania – takie pytania, które zdają się być obojętnymi dla kultury popularnej: jak silne jest miłosierdzie Boga (,,W Brighton”), kwestia zmysłowości, namiętności i cielesnego pożądania a wiary (,,Koniec romansu” z zaskakującym finałem), moralną złożoność człowieka i uwikłanie w złożoność świata (może dlatego w tej twórczości agnostyk potrafi być czasem bardzo blisko Boga). Ten Greene’owski bohater kojarzy mi się z jednym z najbardziej znanych cytatów z Biblii – z Psalmu 130 w przekładzie Biblii Tysiąclecia: ,,Z głębokości wołam do Ciebie, Panie” (popularna w ostatnich latach Biblia Pierwszego Kościoła ową ,,głębokość” tłumaczy jako ,,dno przepaści”) Z owej ,,głębokości” czy właśnie ,,z dna przepaści” jakby wołały postaci książek, pytając za Psalmistą, czy jeśli Pan ,,zachowa pamięć o grzechach” (Biblia Tysiąclecia) lub ,,będzie uważnie patrzył na nieprawości”(Biblia Pierwszego Kościoła) to kto ,,się ostoi”? (oba przekłady tu są zgodne).
Bohater Greene’a to głos grzesznika: uwikłanego w politykę, historię, moralność i własną wiarę oraz niewiarę człowieka, który często rozpaczliwie walczy z wątpliwościami (i im się poddaje), pragnie ale i odrzuca jednocześnie Boże miłosierdzie. To pytanie jak kamyk w bucie uwiera Grahama Greene’a: jeśli człowiek żyje tak jak umie, nie jest perfekcyjny, jest słaby, jest grzeszny, jest uwikłany w świat (powieści często mają swoją akcję w czasie wojen, konfliktów historycznych, które pojęciu moralności nadają odcienie szarości w miejsce jasnego podziału na białe i czarne) czy może liczyć na życie wieczne? Czy Bóg spojrzy na winy człowieka, czy będzie o nich pamiętał? Przed oczyma pojawia się Dobry Łotr i nauka o tym, że wystarczy czasem ostatni impuls duszy człowieka, by przed śmiercią wybrać Boga. Greene swoim czytelnikom nie zdradza tego ostatniego impulsu bohatera literackiego. Młodociany przestępca z ,,W Brighton” zna naukę chrześcijańską, pragnie jednak samego siebie we własnych oczach (i oczach innych) doprowadzić do wiecznego potępienia, świadomie łamie kolejne normy, by finalnie wystawić Boga na próbę – na próbę miłosierdzia.
Dla Greene’a wiara i relacja z Bogiem są kwestiami mocno indywidualnymi, osobistymi, ukrytymi (intymnymi?). To dlatego w powieści ,,Monsignore Kichote” kapłan szuka dialogu ze swoim przyjacielem komunistą, chce dotrzeć do tego, co wspólne. To też dlatego Greene nie wtrąca w swych powieściach moralizatorskiej mowy o tym, że ktoś na pewno został zbawiony lub potępiony.
Literackie postaci, nawet w tzw. twórczości katolickiej pisarza, są świadomi tego, że chrześcijaństwo wymaga wysiłku, czynów, działań, pewnych zasad, ale w konsekwencji sednem jest relacja duszy z Bogiem, ta tajemnicza komunia. Człowiek tu próbuje jedynie zrozumieć coś, co go przerasta. Nawet sędziwy kapłan w powieści ,,W Brighton” w swej ludzkiej naturze nie wygłasza sądów z pozycji ex cathedra jeśli chodzi o czyjeś zbawienie lub potępienie. Po śmierci młodocianego przestępcy, który dążył do autodestrukcji, kapłan mówi: ,,Musimy ufać i modlić się – dodał. – Ufać i modlić się. Kościół nie żąda od nas wiary, że czyjakolwiek dusza jest odcięta od miłosierdzia.” (wyd. PAX, Warszawa 1978, przekł. Hanna Olędzka).
Dwaj księża i pisarz
Doskonałym (i niezwykle mocnym chyba) przykładem jest wspomniana ,,Moc i chwała” (której tytuł nawiązuje do doksologii „Bo Twoje jest królestwo, potęga i chwała na wieki”), w której kapłan ucieka przed prześladowcami Kościoła, których celem jest zabicie duchownych chrześcijańskich. Sam z grzechem śmiertelnym na sumieniu ukrywa się by w konspiracji odprawiać sakramenty, w tym Eucharystię. Mógłby wyprzeć się wiary stać się świeckim, zachowując tym samym życie, on jednak jest wierny swej wierze. Mógłby też uciec i być bezpieczny (i taki ma plan, który jednak komplikuje się, a on zostaje schwytany). Z grzechem na sumieniu popełnia świętokradztwo sprawując Ofiarę Ołtarza, idzie jednak do spragnionych Ciała chrześcijan w ukryciu, gdy spowiada jest tylko pośrednikiem, działa bowiem „in persona Christi”. Ten grzeszny ksiądz na końcu zostaje schwytany i rozstrzelany, nie ma wątpliwości, że jest męczennikiem za wiarę. Czy jest świętym? W powieści przeplatają się fragmenty czegoś co nazwać byśmy mogli ,,pobożną czytanką” opisującą życie świętego Juana skierowaną do dzieci. Ta opowiastka dydaktyczno-religijna na kartach książki dzieje się obok prawdziwego pościgu i męczeństwa księdza, który przepełniony strachem, lękiem i grzechem jest już zmęczony ucieczką, ale dobrowolne oddanie się w ręce wroga, by ulżyć trudowi, mogłoby oznaczać pewną formę samobójstwa.
Zupełnie inną postawę przyjmuje Leon Rivas – były ksiądz w powieści ,,Konsul honorowy”. Wątpliwości wiary, nieumiejętność nawiązania szczerej, autentycznej relacji z Bogiem oraz osobista uczciwość jako świadomość tego, czym wiara jest i powinna być (w czym siebie nie upatrywał) doprowadziły do tego, że porzucił kapłaństwo i ożenił się, ściągnął na siebie grzech, chciał jakby zamknąć drogę walki wiary z niewiarą – tego szukania relacji z Bogiem a własnych wątpliwości i bycia niegodnym przed Stwórcą. W jego postawie jest jakiś sprzeciw wobec Kościoła i Boga. Do porzucenia kapłaństwa skłoniła go nieumiejętność sprostania własnemu wizerunkowi wiary, własnym oczekiwaniom religijnym, ale i własny brak nadziei i zgody na zło w świecie. W jego postawie można dopatrywać się pychy i wątpienia w miłosierdzie Boże, skoro swoje własne wysiłki i ludzką słabość uznaje za przeszkodę w relacji z Bogiem kochającym przecież człowieka nawet niedoskonałego. Można też dopatrywać się tam szczerości w miejsce powierzchowności religijnej innych osób. Bohater umiera, ale jeszcze krótko przed śmiercią, w obliczu rychłej śmierci i wiszącej w powietrzu już katastrofy, w oskarżycielskim tonie życiowej rezygnacji wypowiada się o wierze i Bogu, mimo formacji seminaryjnej jego poglądy można uznać za heretyckie i manicheistyczne (oskarża Boga o bycie obok dobrym także i złym, i to zło wprowadzającego na świat), jego słuchacze wypominają mu, że nie taką wiarę i nauki znają z kościoła. Choć ksiądz ma na swym sumieniu porzucenie kapłaństwa i zawarcie małżeństwa, mimo kontrowersyjnych poglądów na wiarę, nie mówi, że porzucił Kościół ale że jest z nim w ,,separacji”, na ostatniej prostej swego życia sprawuje jednak Eucharystię. I tu także czytelnik nie zna stanu duszy zmarłego, Greene zostawia to miłosierdziu Bożemu. Czytelnik mógłby pomyśleć, że człowiek z grzechami ciężkimi jest potępiony. I czytelnik też mógłby pomyśleć, że człowiek, który traktował Boga poważnie – na tyle poważnie, że w poczuciu własnej słabości Go odrzucił, że oskarżał Go, ale czuł się związany z sakramentem kapłaństwa dozgonnie i odprawił mszę na prośbę ludzi w trudnym położeniu, wierzył też, jak sam mówił, w obecność Chrystusa w Hostii. Greene znowu zawiesił nad historią pytanie: czy ten człowiek może liczyć na miłosierdzie Boga, mimo że sam dobru Boga wyznaczył granice, oskarżył Go o posiadanie złej natury obok tej dobrej. Czytelnikowi pozostaje zagadka duszy, która w ostatnim momencie ziemskiego życia może jednak odkryła prawdę o miłosierdziu Boga i dokonałą wyboru. Odpowiedzią jedyną właściwą jest chyba tajemnica, to co u Izajasza: ,,Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – wyrocznia Pana. ” (przekł. Biblia Tysiąclecia). Ponownie można by przywołać sędziwego spowiednika z cytowanej tu powieści: ,,Musimy ufać i modlić się”.
W podobnej kondycji duchowej jest główny bohater ,,Końca romansu” – pisarz agnostyk, który ma romans z mężatką i jednocześnie nawróconą katoliczką (do swej wiary bohaterka stopniowo dochodzi po modlitwie, która została, jak wierzy, spełniona). Po jej śmierci ten niewierzący pisarz kłóci się z Bogiem, mówi: ,,Nienawidzę Cię, jak gdybyś istniał” (przekł. Jan Józef Szczepański, wyd. C&T, Toruń 1999), tym samym jakby przed samym sobą nie chciał przyznać, że jednak uznaje istnienie Boga, ale nie potrafi jeszcze opanować świeżych emocji i bólu po stracie. Można uznać, że bohater uznaje obecność Boga, ale Go świadomie i dobrowolnie odrzuca w gniewie i rozpaczy być może na zawsze, że wyrzeka się Go. Taka jest pierwsza interpretacja, na to wskazuje finał tej opowieści. Ale można uznać, że ten oskarżycielski krzyk jest modlitwą po odnalezieniu w życiu Boga, że bohater-pisarz wkrótce, gdy opadną emocje, dojdzie do świadomej wiary, że to Bóg go odnalazł sam, że być może bohater powieści czuje obecność Boga ale nie potrafi jeszcze Go uznać i przyjąć, jak to w przypadku świeżonawróconych ,,zaskoczonych Radością” przywołując tytuł autobiografii C.S. Lewisa (ten na początku poczuł obecność Kogoś, kogo jeszcze nie nazwał chrześcijańskim Bogiem, ale to doświadczenie pomogło mu nawrócić się, dotrzeć do Boga i uwierzyć w Niego). I tu ponownie Greene nie daje odpowiedzi. Może to dlatego dla jednych był za chrześcijański, dla innych niedostatecznie religijny w swym pisarstwie: że nie dawał jednoznacznych odpowiedzi.
Potyczki z wiarą
Niektórzy kapłani wplatali go w kazania, inni mieli na swojej własnej liście ksiąg zakazanych. ,,Moc i chwała” – powieść o sile i potędze Kościoła, o tym że nawet prześladowany i zwalczany przeżyje i trwa, bo jest wieczny, została w Polsce wydana w PRL-u. W swej autobiografii ,,Wracając do źródeł” Greene opisuje chociażby humorystyczną sytuację, gdy jeden z kardynałów powiedział mu, że ,,Moc i chwała” jest na ,,indeksie”, dopóki pisarz nie wykona pewnych zmian w jej treści (na co pisarz się oczywiście nie zgodził), na temat tej powieści od papieża zaś usłyszał, że ,,pewne części pańskich wszystkich książek – powiedział – zawsze będą obrażały niektórych katolików. Tym nie powinien pan się trapić” (wyd. PAX, Warszawa 1973, tłum. Zofia Kierszys). Grahama Greene’a nie interesowały proste odpowiedzi, pobożne opowiastki z morałem, ale będąc miłośnikiem twórczości J.Conrada, eksplorował ludzkie wnętrze, w którym trwała wojna między moralnością a dylematami, psychiką, wieloma niewiadomymi i wątpliwościami. Z drugiej strony pisał chociażby humorystyczne lub gorzkie opowiadania o tym, co ludzkie: o namiętności, miłości, nie uciekając od pewnej pikantności jak w zbiorze ,,Pożycz nam męża, Poopy” czy wspominany ,,Koniec romansu” (który to, jak pisał w autobiografii Greene, wspomniany kardynał chciał wpisać w ,,indeks” w miejsce już tam tkwiącej ,,Mocy i chwały”). Taki też był on sam: wyrywający się schematom. Sam siebie nie nazywał pisarzem religijnym. Był nim, ale nie tylko. Profesor Przemysław Mroczkowski w ,,Historii literatury angielskiej” pisze o dwóch etapach twórczości Grahama Greene’a: tematach katolickich a potem ,,fazie późniejszej” w której, jak pisze prof. Mroczkowski powieści ,,przynoszą mniejsze eksponowanie tematyki katolickiej, poniekąd dystansowanie się od niej. Postać centralna wydaje się jakby zmęczona stanowczością, z jaką etyka religijna żąda spełnienia swoich nakazów” (o ile ,,Moc i chwała” jest wpisana w ten ,,katolicki” etap twórczości pisarza, tak tu prof. Mroczkowski wpisuje wspomnianego wcześniej przeze mnie ,,Konsula honorowego” o księdzu porzucającym kapłaństwo), mówiąc o pisarzu prof. Mroczkowski wspomina też o obecnej w tej twórczości kategorii ,,rozrywkowej”.
Pełen napięć i sprzeczności
Krytyk literacki i biograf, badacz twórczości m.in. J.R.R. Tolkiena oraz C.S. Lewisa – Joseph Pearce w książce ,,Pisarze nawróceni” w kontekście Greene’a pisze: ,,wewnętrzne napięcie w postawie Greene’a wobec przyjętej przez siebie wiary było źródłem zawiłych gier moralnych, jakimi są jego powieści. To samo wewnętrzne napięcie było też źródłem zawiłej gry moralnej, jaką było życie Greene’a” (przekł. Robert Pucek, wyd. Fronda, Warszawa). Według autora Greene przez całe życie miał ,,burzliwy i namiętny romans z Kościołem” obfitujący też w zdrady. Greene swobodnie wypowiadał się o Kościele i dogmatach, jego osobiste życie uczuciowe również wzbudzało kontrowersje (odszedł od żony i żył z inną kobietą, która go literacko inspirowała, po rozstaniu zadedykował jej zawierającą wiele autobiograficznych wątków powieść ,,Koniec romansu”). Ten osobisty okres w jego życiu paradoksalnie wpłynął na powstanie powieści ,,Sedno sprawy” – jednej z tzw. cyklu katolickiego. Książka, jak wspomina Pearce, zebrała pozytywne opinie m.in. od duchownych, była bowiem uznana za przepełnioną chrześcijaństwem i mającą moc przemiany człowieka, ale i za wręcz sprzeczną z chrześcijańską wizją świata (bohater powieści stopniowo popada w: cudzołóstwo, świętokradztwo, a finalnie popełnia samobójstwo). Pearce przywołuje wypowiedź Greene’a na temat jego nieprzystępowania do komunii świętej: ,,sytuacja w moim życiu prywatnym nie jest uporządkowana. Gdybym chodził do komunii, musiałbym wyspowiadać się i przyrzec poprawę. Wolę sam się ekskomunikować”. Pod koniec życia, gdy Greene był już po osiemdziesiątce, spowiadał się i przyjmował Komunię. Do końca życia pozostał też katolikiem.
Graham Greene wymykał się schematom: literacki moralista piszący scenariusze dla wielkiego kina, w dzieciństwie poddawany psychoanalizie zwracał szczególną uwagę na sny, co wpłynęło na jego zainteresowanie analizowaniem psychiki. Na chrześcijaństwo nawrócił się dzięki znajomości z z Vivien – katoliczką, z którą się zaręczył i pobrał, a którą opuścił dla innej kobiety, z chrześcijaństwem mierzył się aż do śmierci, mierzył się z tym, z czym jego literaccy bohaterowie: wiarą i niewiarą, burzliwym życiem uczuciowym, rozterkami, oddalaniem się i zbliżaniem do wiary, świadomością grzeszności i własnych błędów, konfliktami moralnymi, licznymi zarzutami od wierzących za sposób ukazania grzechu i zła w świecie, a także zarzutami od agnostyków o zbytnią…katolickość. Tacy są też jego bohaterowie literaccy: nie dobrzy i nie źli, ale złożeni wewnętrznie, święci grzesznicy albo popadający w rozpacz wierzący. I bohaterów Greene’a, i jego powieści, i nawet jego samego chciałoby się ubrać w jednoznaczne kategorie: ta postać jest dobra, a ta nie, ta książka katolicka, a ta tylko rozrywkowa, ta krzepi a ta gorszy, a wreszcie: to pisarz katolicki, albo nie. Ta twórczość się temu wymyka.
Jeszcze raz wspomniany J.Pearce: ,,Im dłużej Greene pozostawał <<wykolejony>>, tym bardziej mętne stawało się jego podejście do katolicyzmu. Z upływem lat robił się coraz bardziej subiektywnie wybiórczy, jeżeli chodzi o uznawanie bądź odrzucanie zasad wiary, i choć zawsze uważał się za katolika, z wolna stworzył sobie religię przykrojoną na własną miarę, zachowując jedynie te elementy wiary, które uważał za strawne lub wygodne. Krótko mówiąc, przez ostatnie czterdzieści lat życia Greene zajmował się tworzeniem Boga na swój obraz i podobieństwo”.
Może to poszukiwanie i mierzenie się z miłosierdziem Boga było próbą odpowiedzi na własne pytania i niepokoje? Może też w postrzeganiu pisarza była pewna niepewność: grzeszny autor katolickich książek, czy też katolik: piszący o słabych księżach, miłości jako niewierności, mocowaniu się z wiarą, autodestrukcji, ocieraniu się nawet o herezję poprzez usta bohaterów. Jego bohaterowie w relacji z Bogiem często popadają w rozpacz, są świadomi swej grzeszności.
Graham Greene – bohater powieści Greene’owskiej?
Życie Greene’a to materiał na powieść, tyle że to właśnie jego powieści zawierają sporo wątków autobiograficznych (nawet w warstwie przeżyć i kondycji psychicznej oraz moralnej jednostki): uwikłania w życie, upadków i powstań. Choć napisał kilka powieści chrześcijańskich, za pisarza katolickiego siebie nie uważał (może to pokora i uczciwość względem siebie, a może to chęć odcięcia przypisanej łatki), pisał o szukaniu Boga a także o badaniu granic Jego miłosierdzia, wystawianiu Go na próbę (tym samym grzesząc?). W swej autobiografii pisał, że w młodości z nudów bawił się rewolwerem w ,,rosyjską ruletkę”, oddany do siebie strzał okazał się pustym, ale nabój znajdował się w magazynku tuż obok. Tym razem przeżył. Czy więc bohaterowie jego powieści również nie grają z Bogiem w tę grę, by zaryzykować i po śmierci sprawdzić, jaki będzie finał? Nie jest to wśród chrześcijan przecież popularna ,,zabawa”. Greene poszukiwał, upadał, wzrastał, na co w tej jego ostatniej sekundzie życia wypadło? To tajemnica duszy oraz miłosiernego Boga – to ta tajemnica, z którą spotykali się jego bohaterowie literaccy, to też ta przestrzeń, nad którą pisarz zostawiał ciszę i milczenie, a która zależała od tego, co w duszy było silniejsze: czy grzech czy żal za winy. Ciekawsze wydają się te tajemnice duszy, ta intymna więź ze Stwórcą, któremu Greene pozostał wierny do końca, choć przez wiele lat nie prowadził idealnego życia, którego by pragnęli czytelnicy tego ,,katolickiego pisarza”, ale w ostatnich latach próbował to zmienić. Cytowany biograf Joseph Pearce rozwiązuje ten dylemat pisząc, że Greene do końca życia pozostał katolikiem, choć był ,,typowym buntownikiem”.
I on i jego twórczość wymykają się jednoznacznym ocenom. Dla jednych niedostatecznie katolicki a nawet kontrowersyjny, dla drugich zbyt kościelny. Thomas Merton w ,,Znaku Jonasza” napisał: ,,Różne są rodzaje strachu. Jednym z najokropniejszych jest uczucie, że w każdej chwili możesz stać się bohaterem powieści Greene’a: człowiekiem, który usiłuje być szlachetny i który jest w pewnym sensie święty, a jednak tak jest obezwładniony grzechem, jakby w tym było jakieś przeznaczenie” (wyd. Znak, Kraków 1962, przekład Krystyna Poborska). Czy i my często nie próbujemy nie być jak postaci Greene’a, a jednak często się o nie ocieramy swoim życiem?