W poszukiwaniu straconego chleba i coach trollujący coachów. Cztery książki idealne na polskie weekendowe wczasy na balkonie

 

Ciepłe dni sprzyjają lekturze na świeżym powietrzu. Robimy porządki wokół siebie, mamy też motywację, żeby coś zmienić w sobie. Nie przepadam ostatnio za wszelkiej maści coachingowymi wypocinami, znalazłem jednak kilka pozycji książkowych, które mniej lub bardziej dalekie są od tej wiodącej linii ,,naprawiaczy życia”. Są to książki popularyzatorskie, a więc lekkie, pomocne, choć nie wywołają rewolucji w twoim życiu. Pozwolą ci odpocząć i jednocześnie coś tam zostawią w głowie. Malutka książeczka, która pozwoli ci z dystansem spojrzeć na polskość, coś o toksycznych ludziach, coach trollujący coachów (i przy tym nie dość, że szczery, to jeszcze momentami zabawny), którego przesłanie można streścić jako: ,,wyjmij tego kija z tyłka i nie spinaj się” a także pierwszy krok ku życiu trochę wolniej. Wyselekcjonowałem dla ciebie cztery książki zupełnie z innych bajek. Jest więc możliwe, że po którąś sięgniesz.

Jakoś to będzie. Szczęście po polsku – opracowanie zbiorowe

Był miękki.

Gruby i miękki w środku.

Nie świadczyło to o jego wewnętrznej dobroci.

Nikt go nie lubił, ale trzeba było go tolerować.

Nie brakuje mi go

Chleb w Holandii jest duży, napompowany i bez smaku. Bywa też lepszy, np. w piekarni. Standard to jednak coś nadmuchanego jak gąbka. Szukałem go też w Hadze, szukałem takiego prawdziwego, smacznego, taki który będzie mi przypominał o tym, którego pełno w polskich sklepach, czy to w dyskoncie, czy w delikatesach. Szukałem go i się udało, choć najświeższej świeżości nie był, jakości najpierwszej też. Jakaś polska piekarnia w polskim sklepie jakoś to sprzedawała. Od chleba zaczynają się nasze sprzeczności. Miłość i narzekanie jednocześnie – to też my. Bo czy zdrowy żytni, czy ten biały. Czy coś jest rakotwórcze, czy zdrowe. Czy powiedział to jakiś amerykański naukowiec, czy to mówiła świętej pamięci jakaś ciocia zielarka i w ogóle alternatywna osobowość, czy też ta głupia sąsiadka.

Lubimy się sprzeczać. A tu taka książka, żeby jeszcze brać z nas przykład. Malutka książeczka, z mnóstwem pięknych zdjęć. Z wywiadami (np. z Jurkiem Owsiakiem i paradoksem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy – akcji i zrywowi, który istnieje wbrew logice i udać mógł się tylko nam). Autorzy (a jest ich wielu) przypatrują się naszym paradoksom, sprzecznościom, naszej przyrodzie, ale i mentalności.

Znajomy, którego poznałem poza granicami naszego kraju, powiedział mi o polskiej pomysłowości, gdy wskazałem mu pewne ułatwienie widząc, że z czymś się męczy. Jesteśmy fajni, potrafimy się wspierać i integrować. Łączy nas narodowość. I potrafimy siebie też niszczyć, nawet na obczyźnie, choć przecież łączy nas narodowość. Czujemy więź ale i posiadamy polskie przywary. Jednoczymy się od wielkiego dzwonu i na co dzień kłócimy, często niekonstruktywnie,

Książka miała być polską odpowiedzią na hygge. Jest to raczej przyjrzenie się nam samym, temu co nas łączy, co posiadamy. Autorzy biorą na warsztat nasze polskie cechy i w każdym rozdziale je opisują. Często pobieżnie, w sam raz, na szybko. W oparciu o statystyki, o przykłady (w tym o rozmowy z różnymi znawcami nas samych). Jak mówimy, jacy jesteśmy, gdzie i jak odpoczywamy, co jest dla nas ważne. Z przymrużeniem oka, na poważnie, z przekąsem ale i z dumą.

To trochę przekrój, trochę zarys, trochę bryk z tożsamości polskiej. Przy rozdziale ,,po staremu czyli beznadziejnie” zaśmiałem się. Trzeba być Polakiem, by to zrozumieć.

Dostępne już jest także wydanie tłumaczone na język angielski. Czy podbijemy, tak jak hygge, rynek europejski? Raczej nie, słabo to widzę, a kto by nas chciał tam docenić? Wolą co innego, nas to i tak nikt nie lubi/ Fajna to książka, fajny ten nasz sposób na życie, ale kto to zrozumie?

Hallo, hallo, mamy szansę, a to tylko nasze narzekające spojrzenie. Pełnokrwisty i w pełni zasłużony strzał i liść sprzedany samemu sobie, mamy szansę dotrzeć do innych. Już dawno dotarliśmy przez niejednego ambasadora polskości.

Toksyczni ludzie – Stamateas Bernardo

Jesteś swoim wrogiem, uświadom to sobie, sobie. To krótka książka o typach toksycznych ludzi. I o tym jak samemu nie być toksycznym, jak też żyć, mając czyste relacje ze światem, mówić własnym głosem, nie wdawać się w spory, powściągać słowa, precyzyjniej formułować komunikat.

Bo możliwe, że jedyną toksyczną osobą w twoim życiu jesteś ty. Ale nie tylko. Pojawiają się tam np. plotkarze i krytycy, którzy obniżają twoje poczucie wartości.

Sami mogą nie zdawać sobie z tego sprawy. Jak się od nich uwolnić?, jak pomóc przede wszystkim sobie? Ale, co najważniejsze: jak ich zrozumieć?

Zaletą są opisane tu metody radzenia sobie, wskazówki dotyczące komunikacji werbalnej i tej dotyczącej gestów.

Każdy rozdział to opis konkretnego rodzaju toksycznych ludzi. A także metoda reakcji. Książka nie jest wyczerpująca, bardziej skupia się na poznaniu typów toksycznych ludzi, niż na pogłębionej instrukcji postępowania z nimi (choć nie jest pozbawiona praktycznego aspektu).

I choć całość prowadzi chyba ku temu, aby UWAGA SPOILER!!! nie odpowiadać złem za zło, trochę się wycofać (choć myślę, że nie jest to wcale najgorszą metodą, może nawet to proste a zarazem rewolucyjne spojrzenie w czasach od zawsze pragnących wyłupania oka za wyłupane oko). Przede wszystkim dlatego, że toksyczny człowiek czerpie radość z wysysania z kogoś energii. Denerwuje go bierność ofiary, brak atencji.

Krótka, przejrzysta książka, bardziej popularyzatorska niż kładąca nacisk za pogłębioną wiedzę psychologiczną. Książka bardziej popularna, niż naukowa. Dla mnie była sporym motywatorem, by stopniowo przyglądać się ludziom wokół i widzieć w ich zachowaniach toksyczność, może z lekką wyrozumiałością. Był to też impuls, by sobie poradzić z kilkoma toksycznymi zachowaniami innych. Czasem chcemy od kogoś uciec, najlepiej na koniec świata. Pakujemy torbę, kupujemy bilet. W czasach mediów społecznościowych i tak cię jednak dopadną. Można żyć w jednym mieście, a nawet drzwi w drzwi ze swoim toksycznym trucicielem emocji, i żyć pełnią życia, oddychając pełną piersią.

All-focus

Unf*ck yourself. Napraw się! – Bishop Gary John

Miałem odrobinę mieszane uczucia, zastanawiałem się, czy tę książkę polecić. Dlaczego? Językowo jest fajna, zabawna, skłaniająca do refleksji, jest tu jednak masa truizmów. Jeśli nie szukasz poradnika w stylu ,,jak żyć, panie premierze”, a chcesz bez spiny podejść do tematu (i dopiero jako skutek uboczny wyciągnąć kilka refleksji o życiu), to właśnie dlatego postanowiłem tę książkę ci polecić. Nie jest bowiem to na pewno książka w stylu coachów. Autor mam wrażenie, że trochę strollował ludzi, pisząc ją. Dzięki temu była w Stanach bestsellerem. Czy jednak książkę o takim tytule można traktować jako kolejne szmery-bajery magików emocji i innych coachów/guru/znawców? Czytając tę książkę, miałem wrażenie, że autor na każdej stronie mówi: ,,słuchaj stary, nikt się z tobą w życiu nie będzie pieścił. Olać to wszystko, walić to co wokół. Masz prawo wsadzić kij w mrowisko, spróbować, i pewnie ci nie wyjdzie. No to będziesz wiedział, że nie wyszło. Trudno. A jak wyjdzie, to coś zyskasz”. Książka jest podzielona na kilka części, całość czyta się naprawdę szybko, bo jest spora czcionka, całość przeplatana jest cytatami. Taka szybka podróż. Książka nie zmieniła mojego życia, szybko mi wyleciała z głowy, w zasadzie już w trakcie czytania gdzieś się pośmiałem, nad czymś tam pomyślałem. Ale od kilku lat stawiam na self-coaching (czyli mówiąc w skrócie: masz problem? To pomyśl jak go rozwiązać, bo często znasz odpowiedź) niż na porady różnej maści hochsztaplerów. Słucham tylko tych, którzy mają wykształcenie psychologiczne (lub wiedzę na ten temat) i nie próbują manipulować (szukając na przykład twojego słabego punktu i udając, że wypełniają tę słabość). Z tego też powodu ta książka mi się podobała, na pewno jednak dostarczyła rozrywki. No i sam autor nie wziął się z kosmosu, prowadzi terapie, serio pomaga ludziom, i serio nasłuchał się opowieści (sam o tym wspomina), przy czym nie siedzi i nie wylewa smutów, nie sili się na jakieś pseudo-psychologiczne bzdury (a mógłby popaść w jakieś sentymentalne i histerycznie rozpoetyzowane bajdurzenie). Wiedza o życiu pozwala mu na przekaz w stylu: walić to wszystko, wyjmij ten kij z tyłka, zostaw na boku tę napinkę i próbuj żyć tak, jak czujesz, że powinieneś żyć.

Slow life. Zwolnij i zacznij żyć – Joanny Glogaza

Książka, którą czytałem długo. Nie dlatego, że była nudna lub słaba. Brałem z niej coś, co akurat było mi potrzebne. A później odkładałem na wiele miesięcy. Powracałem do kolejnych rozdziałów, odkładałem odrobinę uleczony. I tak ciągle. Po książkę sięgnąłem w takim okresie, gdy akurat poczułem, że chyba jestem przemęczony tym ciągłym pędem, gdy uświadomiłem sobie, że nie umiem tak naprawdę odpoczywać (choć kiedyś wychodziło mi to dobrze), że każda chwila musi być efektywna i niezmarnowana (choć tych efektywnych było wówczas niewiele, co potęgowało irytację). To był okres, gdy postanowiłem, że zacznę więcej uwagi zwracać na otoczenie, trochę odpuszczać, że będę zbierał myśli i więcej kontemplował rzeczywistość. Czerpałem siłę z wygrzewania się na słońcu, nawet jeśli miało to być dwadzieścia minut na dworcu, czekając na przesiadkę z jednego pociągu do drugiego. Że będę czasem gapił się bez celu w widok za oknem, że będę bezczynnie siedział na balkonie, patrząc w chmury, że będę cieszył się chłodem lipcowego zmierzchu, biegnąc przez leniwe miasto. Pokłosiem tych myśli był blogowy cykl (przykładowy wpis znajdziesz tu). Nie nazwałbym tego żadnym życiem w stylu slow lub coś, to było jakieś wewnętrzne przekonanie, trochę wypalony i zmęczony robiłem to, co czułem, że podpowiada mi ciało i umysł. Ale sięgnąłem wtedy też po książkę Joanny Glogazy Slow life. Zwolnij i zacznij żyć. Jedna z pierwszych refleksji mogła brzmieć mniej więcej tak: ok, autorka miała prawo dać pisiąt obrazków i powiedzieć ,,patrz teraz na nie, relaksuj się”. Nie zrobiła tego, dała zaś ponad 200 stron konkretów. Po przejrzeniu kilkudziesięciu stron stwierdziłem, że sporo. I że muszę znaleźć odpowiedni czas. Książka o slow, która od razu bombarduje konkretami? No tak, bo stan wyjścia to sytuacja zanim się już wyciszysz. Chwilę więc jeszcze trzeba poczekać.

W książce jest miejsce także na ćwiczenia oraz wywiady będące przerywnikami. Książka momentami ociera się o banał, wskazuje na rzeczy, które wiesz. No dobra: na rzeczy, które wiedziałeś. Bo z wiekiem zatracamy wiedzę na wiele tematów, chociażby tracimy spontaniczną radość, bezinteresowność, a także spędzanie wolnego czasu. Tak jest i w tym przypadku. Jest tu trochę pytań o to, czego chcesz (odpowiedzi należą już tylko do ciebie). Trochę o konsumpcyjnym świecie, o dążeniu do porządkowania swojego chaosu (i materialnego i tego wewnętrznego), ogarnięcie celów i priorytetów, praktyczne porady, ale i sztuka celebrowania sukcesów. Całość pisana z użyciem żeńskich form (choć patrząc na to, że domyślna narracja jest często ,,patriarchalna” to może nawet zaleta, co oczywiście nie znaczy, że książka jest skierowana wyłącznie do kobiet). Podobnie jak w przypadku Unf*ck yourself znajdą się tu treści, które znasz, ale o nich zapomniałeś. Jest też wiele rzeczy, które pozwalają ogarnąć rzeczywistość wokół. Ciekawym dodatkiem są wspomniane wywiady (np. z Kasią Czajką, znaną jak Zwierz Popkulturalny). I motywacja (czyli, jak wspominałem w przypadku Toksycznych ludzi, już samo trzymanie książki w dłoniach może nam dodać siły, by jednak coś zmienić w życiu).

*

Wszystkie wspomniane książki są ciekawostkami, nawet nie silą się na to, żeby próbować zmienić twoje życie. Bo twojego życia nie zmieni nikt poza tobą. To też banał, ale o nim chyba też często zapominamy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *