Piękno i szpetota życia. Bezsens i siła do stopniowego znoszenia nieznanego

Było to już dawno, ale myśli powracają. To chyba wtedy nauczyłem się, co znaczy życie, ile mam w sobie siły. Miernik był włączony wcześniej, ale to jako dorośli mniej potrafimy znieść (i to sprawdzenie swoich sił w dorosłym życiu jest nam potrzebne). Musiałem dać się przeczołgać życiu, by wiedzieć, czym ono jest. I nauczyć się wreszcie — ja dorosły — żyć po swojemu, na swoich zasadach, swoim życiem. Pomogła mi w tym pewna rapowa zwrotka i dużo ufności.

Zamykam drzwi, za oknem końcówka stycznia. Uciekam przed zimą w kurtce, która zabezpieczy przed chłodem, ale pozwoli też docenić przebłyski ciepła. Przede mną ani inny świat, ani lepszy, ani gorszy. Niewiadoma.

To był jednak ciąg życia.

Coś się właśnie kończyło.

W słuchawkach mogło być wtedy Oko Patrzącego Bisza, wtedy tę płytę odkrywałem, słuchałem prawie nieprzerwanie:

,,Lata opływają mnie jak w miejskim gwarze twarze
I każdy kogo znam, jak jeden mąż narzeka, że
Na zegarze pędzi czas i topnieją kalendarze
Nie wierzyłem, że naprawdę coś się kończy tym razem (…)”

W sercu nie było za dużo niepokoju, niepewności, radości ani smutku. Znalazło się sporo spokoju, może poddania, a może było już post-apokaliptycznie, czyli wszystkie wojny prowadzone ze sobą przestały istnieć (i nie było wiadomo, czy je wygrałem, czy przegrałem).

Za oknem przedwiośnie (które później miało jeszcze uderzyć śniegiem i mrozem), ale też stopniowo inny, fascynujący świat. Zachód słońca, zielone pola, inna architektura, inne sygnalizacje świetlne, autostrady, inni ludzie i inaczej ubrani, choć to dopiero setki kilometrów i nadal tak blisko.

A później noc po ciężkiej podróży. Inne powietrze.

Zostawiłem za sobą ludzi interesownych i toksycznych.

W głowie mógł brzmieć Wilk chodnikowy, tytułowy utwór płyty, której teksty już znałem na pamięć. Ten tekst także już znałem na pamięć, pomagał mi przechodzić przez kolejne etapy gry, by na końcu planszy stanąć twarzą w twarz z bossem lub głównym wrogiem, i by po prostu paść.

,,Tyle wariantów chorób i pogód
Życie kręci się wokół porodów i zgonów
We wnykach dogorywa młodość
Moje korzenie przechodzą przez oczodoły czaszek
Wiją się w żebrach, jestem zbyt świadomy czasem nieszczęścia
Przez chwilę widzę twoje oczy jak gwiazdy
I to przemija – jestem sam jak każdy
Lecz młode dłonie znów zbierają moje kwiaty wiosną
Z balkonu patrzę na ogrody, które rosną i
Myślę o tych ludziach, którzy wciąż chcą żyć
Kombinując jak popchnąć zamiast ciągnąć syf”

Cieszyło słońce, cieszył silny wiatr, cieszyło kilka stopni więcej niż jeszcze kilka dni temu w domu. Cieszyła inna mentalność, cieszyła dziecięca ciekawość. Kiedyś uwielbiałem czytać Kapuścińskiego (przecież ,,człowiek nie może przeżyć dłużej niż jego cień”, jak zapamiętałem u mojego dawnego mistrza),  nie był to co prawda koniec świata, ale i tu była w tym ciekawość miejsca.

Nowe biegowe trasy, nowe pejzaże, nowi ludzie. Szybki sen i za szybkie poranki. Zielone niebo w drodze do pracy, serdeczne uśmiechy ludzi których nie rozumiałem (a oni mnie, a naszym esperanto były uśmiechy i machanie do siebie na ulicy podczas mijania; coś mentalnie wybitnie niepolskiego, chyba że wśród biegaczy albo w Tatrach mojego dzieciństwa).

Znowu Oko Patrzącego:

,,Kilka dziesiątek lat i świat jest zwykły, oczy przywykły
Wszystkiego pewni wszyscy, paradoksalnie tracimy zmysły
Z pustką w oku, szukamy widoków, lecz nie znajdziemy niczego
Bo piękno, jeśli gdziekolwiek tu było, to było w oku patrzącego”.

Chciałem widzieć piękno, chciałem widzieć fascynację światem i nim się na serio jarać. Z daleka od domu, z kolejnymi czasem trudnymi ludźmi, którzy zastąpili mi tamtych zostawionych za sobą. Momentami zestresowany, na skraju nerwów, w sercu z burzą z piorunami, chciałem na świat patrzeć z ciekawością, z pasją, z dziecięcym zaskoczeniem. Te minusy czynić plusami. Skoro już tu jestem to niech sobie wmówię, że jestem tu, aby poznać wszystko i wszystkich, by się temu przypatrywać. By dawać się temu życiu zaskakiwać, zamiast dawać mu szmacić. Przesłodzony dżem nie smakował mi nigdy tak dobrze, jak tam. Nawet nadmuchany i niedobry chleb zaczął smakować (bo takiego normalnego – naszego – po prostu nie było). Książki też później już tak nie smakowały, jak pakiet powieści Kinga, które były grube, pisane maczkiem i w wydaniu kieszonkowym (czyli czytania na wiele tygodni, w sposób materialnie i fizycznie  niewielki i lekki, czyli w sam raz do toreb podróżnych).

,,Bo piękno, jeśli gdziekolwiek tu było, to było w oku patrzącego” – rapował Bisz, gdy jechałem po 5:00, w zimnie, na rowerze.

,,Bo piękno, jeśli gdziekolwiek tu było, to było w oku patrzącego” – gdy za szybą obserwowałem inny świat, gdy rozkoszowałem się pięknem świata.

,,Bo piękno, jeśli gdziekolwiek tu było, to było w oku patrzącego” – gdy po zimnie przyszły ciepłe dni. Gdy biegałem w obcych terenach, gdy poparzyłem się na słońcu korzystając z uroków weekendu, gdy patrzyłem na zachód słońca i na delikatnie chłodniejszy świat. Gdy znosiłem trudy innych trudnych ludzi, gdy z nimi się śmiałem, ale też kłóciłem. Gdy cieszyłem się światem i gdy mnie coś w nim przygniatało. Skąd ta siła we mnie?

Jestem przecież człowiekiem, my więc jesteśmy silnym gatunkiem, niezniszczalni, a zarazem słabi. Skąd ta siła do stopniowego znoszenia nieznanego?

Zmieniłem sposób myślenia. Bo gdybym nie zmienił, życie toczyłoby się dokładnie tak samo, tyle że to ode mnie zależało, jak będę na ten świat patrzył. I finalnie  ,,bo piękno, jeśli gdziekolwiek tu było, to było w oku patrzącego„.

Nie chcę tu wymieniać kolejnych momentów z kilku miesięcy, sprzed już ponad bardzo wielu miesięcy. Byłem później znowu w innym miejscu, następnie znowu wejście do jeszcze nowego świata (szybkie, nagłe wyrwanie z jednego świata do drugiego, a z tego drugiego znowu do kolejnego, w którym aktualnie przebywam). Ciągle wracają te same słowa Bisza, znowu mi towarzyszyły w innych okolicznościach, znowu w chwili zwątpienia przypominały, o tym pięknie, które nie istnieje, dopóki sami go nie dostrzeżemy. Dopóki nie chcemy go dostrzec. Każdy symbol znaczy to, co odbiorcy w nim odczytają, bez tego jest niczym, zwykłą rzeczą. Każde dzieło sztuki jest piękne dla tych, którzy to piękno chcą dostrzec. Każde życie jest piękne dla tych, którzy je kochają. Kamień, góra i las może być miejscem bolesnych wspomnień, może też być dowodem na piękno świata i majestatyczność natury.

W moim obecnym świecie już kiedyś żyłem, teraz jest to jednak inne miejsce, bo inaczej na nie patrzę.

W tamtym świecie, który opuściłem, jestem nadal, bo często powracają odczucia (gdy wiatr mocniej zawieje), zapachy (np. perfum, które sprzedaje się w całej ,,globalnej wiosce”), czasem przedmioty, jak brązowa koszula, czapka z daszkiem, lżejsza kurtka, buty – przypominają, że tego dnia kiedyś tam — w tamtym świecie i życiu — działo się to.

Tylko kalendarz niezmiennie jest niezawodny, nie czeka.

Znasz to uczucie? To może nostalgia, może choroba duszy, czyli melancholia, a może wspomnienia. Gdy patrzysz na czyjś obraz w głowie i widzisz dawne dni. Gdy miejsca przypominają życie, które już nie wróci (nawet jeśli były to smutne wspomnienia, były tam też chwile radośniejsze). Wykarczowany las to dom rodzinny, a ta ulica była kiedyś inna, gdy bez celu łaziłeś tu z przyjaciółmi (których drogi też się rozeszły przecież).

Na wspomnienia nic nie poradzimy, nie będziemy już nigdy młodsi, będziemy tylko mądrzejsi, bardziej doświadczeni, może silniejsi psychicznie bo życie nas ciągle uczy. Jedni będą lepsi, drudzy gorsi, nielicznym uda się być takimi, jakimi zastał ich świat.

W tym wszystkim chodzi mi tylko o jedno: o to, że nie wiem jaki byłby ten twój syf i to życie, gdzie by cię to życie nie rzuciło, tam też może być pięknie, ,,bo piękno, jeśli gdziekolwiek tu było, to było w oku patrzącego„.

Może być pięknie, gdy chcesz tak patrzeć na świat. Gdy ten silny wiatr może cieszyć, gdy wypijaną i tak kawę wypijesz na powietrzu (spójrz, jak niewiele można, by odmienić swoje codzienne rytuały), a nawet ta wypijana w pośpiechu może mieć za kilka lat swój urok, gdy już będziesz w innym życiu i z dala od dawnego świata. Wszystko może mieć urok i klimat, co nie znaczy, że masz jak nawiedzony chwytać wszystko.

No dobra, oprócz Bisza pomogła mi też koncepcja Nietzschego (nie pałam wielką miłością do niego, ale koncepcja, wyciągnięta może i z kontekstu, ale przecież także pomocna) mówiąca o umiłowaniu swojego losu (,,amor fati”). Nie opowiadam o całej koncepcji, nie wczytywałem się w nią, zależało mi tylko i wyłącznie na tym jednym wyrwanym z kontekstu zdaniu, na moim rozumieniu go, nie na wchodzeniu w teorie filozofa. Mój stan polega na umiłowaniu i zaakceptowaniu tego, co właśnie przynosi życie. Nie zawsze to owoce naszych wyborów, nie na wszystko mamy wpływ. Przyjmowanie tego, choć nie bierne trwanie, choć próbowanie zmian, ale też taka zgoda, ten spokój wewnątrz. O ten spokój tak naprawdę wszystko się rozchodzi.

Twoje życie będzie takie, jakie będziesz chciał, by było. Na wiele kwestii nie mamy wpływu, na choroby i śmierć na przykład. Ale w gruncie na wszystko inne masz wpływ. To życie będzie więc w zasadzie takie, jak je poprowadzisz.

 

 

zdjęcie na licencji CC0 pobrałem z: www.pexels.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *