Na swoje trzecie urodziny przygotowałem gulasz po węgiersku, śmiałem się, że brakuje w nim tylko jednego: mięsa. Choć już mnie nie ciągnie do ,,wkładki” w zupie lub czegoś obok ziemniaków a tuż przy sałatce lub mizerii, jednak czegoś tu nie było (choć w zupełności mi tego nie brakowało).
Nazywanie każdej kolejnej rocznicy ,,urodzinami” jest grubo na wyrost i zalatuje jakimś ,,oświeceniem” lub wiedzą tajemną, a to tak zwyczajnie dało mi tylko poczucie pewnej lekkości, przejrzyściej myślę, mam lepszy nastrój, dłużej i efektywniej potrafię się koncentrować, więcej zapamiętuję i jestem wielozadaniowy. Czuję się po prostu lżej. Tak to działa u mnie, i nawet nie pogorszyła mi się ogólna wytrzymałość podczas treningów.
Miałem o tym nie pisać.
W grudniu zobaczyłem w sieci zrzut ekranu, na którym jedno ze środowisk chrześcijańskich (w zasadzie to pewien instytut, który odwołuje się do nauki Kościoła i rozprowadza drogą pocztową różańce oraz wszelkiego rodzaju broszurki z prośbą o datki) krytykował wegetarianizm używając argumentów typu: wegetarianizm to dehumanizacja człowieka. Zdenerwowałem się, bo znowu mógł pójść w świat przekaz: katolik = ciemnota. Wystukałem duży komentarz, ale nie opublikowałem go. Nie wypływa się w morze podczas sztormu. Nie ma też sensu pisać komentarzy w chwili wzburzenia.
Ale, ale…
Minęły przed chwilą trzy lata, odkąd nie jem mięsa. Były to trzy lata myślenia nad sensem tego, czego się trzymam, były też pytania. I dlatego między innymi postanowiłem napisać.
Czasem ludzie pytają, dlaczego od prawie 3 lat nie jem mięsa, pytają gdy akurat siedzę nad jakąś miską z warzywami i innymi cudami. Pytali, gdy pracowałem fizycznie (i było mi potrzeba dużo sił, a ja ciągle na tej zieleninie, a bezsilności i zmęczenia nie widać) i gdy pracowałem mniej fizycznie. Nie mieszam w to religii, choć to ona zdecydowanie mnie do tego skłoniła. Ta słowna przepychanka ogranicza się do tego, że ktoś wyciąga jakiś werset z Biblii i mówi: ,,o, to tu jest napisane, żeby jeść mięso” (najczęściej odwołanie do Księgi Rodzaju, do ,,czynienia sobie ziemi poddanej”). To ktoś inny może sięgnąć po Pawła z 14 rozdziału Listu do Rzymian. Jest tam fragment: ,,Dobrą jest rzeczą nie jeść mięsa i nie pić wina, i nie czynić niczego, co twego brata razi”, tyle że to wyrwany z kontekstu fragment, bo wcześniej jest też ,,Bo królestwo Boże to nie sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym”. Żonglowanie cytatami z Biblii na swój własny użytek to metoda stara jak świat.
Trzy lata temu zauważyłem, że przy ,,czynieniu sobie ziemi poddanej” nie ma ani słowa o tym, że ,,zabijajcie i zjadajcie wszystko, co żywe”. Bo czynić sobie ziemię poddaną to też wycinać drzewa by budować domy, to też sianie roli. Człowiek otrzymuje ziemię w posiadanie i ma nią rządzić. Tyle, że władza to służba. Może więc skoro człowiek rządzi tą ziemią, to ma się nią opiekować, zamiast wykorzystywać swoją przewagę (choćby intelektualną) nad zwierzętami?
Niektórzy chrześcijanie właśnie często odwołują się do tych słów ,,Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną„. Nie wnikam, dlaczego ten werset ludzie chcą sobie wziąć do serca, a nie np. te, w których mowa o nieosądzaniu i nieocenianiu, o miłowaniu drugiego człowieka jak samego siebie.
Wierzę, że gdyby była taka konieczność, że gdyby moje życie było zagrożone, to nie poświęciłbym go, żeby uratować kurczaka. Tylko że jeśli mogę nie zjeść kurczaka, a i tak przeżyję, to wolę tę opcję. Nie postrzegam zjadania mięsa jako grzechu (chyba że świadomie wybierasz takie, które wiązało się ze szczególnym cierpieniem zwierząt, takim jeszcze dobijaniem tego, co i tak już występuje).
Wiem też, że zjadanie zwierząt wieki temu to była konieczność, bo nie było w każdej Biedronce ciecierzycy i soczewicy, a w każdym Lidlu mrożonego szpinaku, brokułów i innych rzeczy, którymi można wzbogacić dietę. No właśnie: nie było wtedy. A teraz są.
Opis Stworzenia znamy od dzieciństwa, im częściej coś słyszymy, tym trudniej się chyba w to wgryźć na nowo, ze świeżością. Zacząłem ostatnio czytać kolejny raz Biblię od początku, moją uwagę zwróciła scena nazywania zwierząt.
Po trzech latach odkryłem jednak w tym samym fragmencie Księgi Rodzaju, że człowiek dostaje polecenie nadania nazwy wszystkiemu żywemu stworzeniu. Że to nie jest już teraz ,,to coś, co ryczy” i tamto, ,,co ćwierka”, ale to może być pelikan, a tamto lew, tygrys, papuga, osioł. Że to konkretne zwierzę otrzymuje nazwę, imię. Że nie jest to coś, co żyje tylko po to by zostało zjedzone, ale że ma swoją funkcję, że zostało stworzone po coś innego. I w sumie Biblia też uczy, że Bóg nadaje ludziom imiona: ten to Piotr czyli Skała, a ten nosi imię Izrael. Może więc to, że zwierzę otrzymuje imię od człowieka, że nie jest już anonimowym bytem, może to także coś znaczy dla człowieka w kontekście przekazywanych sobie ustnie historii dotyczących Stworzenia?
Problem cierpienia
Z tym czytaniem i niewidzeniem to właśnie miałem tak z C.S. Lewisem. Czytałem jego Problem cierpienia dwa lub trzy razy i nie widziałem tego, co przy trzeciej lekturze…
I ta trzecia lektura sprawiła, że porzuciłem mięso.
Czytałem tę książkę wcześniej może ze 2-3 razy i skupiałem się na tym, czym to cierpienie jest. A tam jest świetny rozdział o zwierzętach. Serio. Pisarz nie mówi o duszy lub czymś tam. On wali prosto z mostu: my jako ludzie nie wiemy nic (!) o życiu wewnętrznym zwierząt. Lewis podejrzewa, że w zwierzętach jest coś, co on nazywa ,,jaźnią”. Pisze to w latach 40. XX wieku. A my przecież wiemy po dekadach, że te istoty odczuwają strach i lęk. I mają psychikę. Nawet karp, którego w reklamówce żywego niesiesz do domu, by po wcześniejszym podduszeniu się, mógł przez kilka godzin popływać w wannie, a potem ciach w łeb i ,,smacznego”.
Lewis pisze, że nie wiemy nic o życiu wewnętrznym zwierząt. Nie oznacza to, że one tam nic nie mają. Może być przeciwnie: one coś tam mają, a my nie wiemy.
Wkurza mnie, że jako ludzie wszystko absolutnie wiemy, a w swym egoizmie i pysze często się zagrzebiemy po same uszy. Nie tylko w tej materii. Ale i w niej.
Słyszałem takie coś: ,,walczą o karpia, a los ludzi jest im obojętny”. Zgadzam się z tym zarzutem, bo trzeba i wziąć pod uwagę los karpia, i człowieka. Ale jedno nie wyklucza drugiego. Może nawet, tak cynicznie myślę (ale biorę na klatę tę postawę innych), jak się nauczysz empatii w stosunku do zwierząt, to z ludźmi będzie łatwiej?
Lewis pisze też coś jeszcze. Świat jest zepsuty. To pisarz chrześcijański, filozof. On więc mówi, że świat jest zepsuty po grzechu pierworodnym. I uwaga, teraz co z tego wynika.
Człowiek jest tą istotą, która musi ,,przywracać pokój w świecie”. Jest człowiek, który jest władcą natury (któremu ta funkcja ,,czynienia sobie ziemi poddanej” jest dana). Miłośnicy tego cytatu z Biblii, przy którym im lepiej smakują schaboszczaki, nie powinni zapominać, że starotestamentowy Adam te zwierzęta nazywał, nie smażył.
Jesteś człowiekiem, jesteś odpowiedzialny za naturę. Jesteś ,,przewodnikiem” świata zwierząt. Tyle.
Teraz pora na Pytania i Odpowiedzi.
Pierwsze pytanie: ,,No dobra, ale przecież lew zabija antylopę. Hello, on JE drugie ZWIERZĘ. Przecież ZABIJA.
Odpowiedź: Lewis też o tym pisze. Świat zwierząt to świat, który jest człowiekowi nieznany. Nie wiemy, czy w świecie zwierząt polowanie lwa na antylopę to zło. Może to jest dobre w tym świecie? Może nie jest ani dobre, ani złe, bo te kategorie w świecie zwierząt nie występują. Może to być zwykłe – neutralne – dla zwierząt.
To nie znaczy, że w świecie ludzi – który znamy – to jest dobre. Nie, dla naszego świata zabijanie zawsze jest złe, bo niesie cierpienie, bo odbiera życie. Czy to zło-zabijanie zwierząt jest niezgodne z prawem? Pewnych zwierząt – tak (np. psy, koty; łowienie niewymiarowych ryb pewnych gatunków, polowanie na okazy chronione). Czy grzechem? To samo, co poprzednie kwestie, bo łamanie prawa państwowego jest tym złem.
Wizja Lewisa to wizja średniowiecznego modelu opisanego w książce Odrzucony obraz (pisarz był profesorem literatury tego okresu), tu każdy ma swoją rolę: zwierzęta, nad nimi ludzie, nad ludźmi byty niebieskie i najwyżej Bóg. Jestem człowiekiem, ponad mną jest mój Władca – Bóg. On dał mi władzę nad stworzeniem, bym nim władał (a tak jak wspomniałem, władza to też służba, nie zaś wyzysk). Uważam, że ten średniowieczny model (który Lewis tu wymienia za średniowiecznymi: jest Bóg, On stwarza byty niebieskie i człowieka i jest ponad nimi, człowiek jest ponad zwierzętami i roślinnością, ponad tą doczesnością – ziemią) bardzo wszystko porządkuje.
Człowiek na smyczy
Lubiłem przyglądać się swojemu psu. Widziałem, że potrafi okazywać swoje (nawet najprymitywniej) emocje. Potrafił kochać. Potrafił ,,przyłasić” się bezinteresownie. Potrafił cieszyć się spacerem, karmą, miską wody. Miał dni, gdy był smętny/smutny/ nie wiem jeszcze jaki. Wiem, że gdyby nie dostał od razu wody po spacerze, to cierpiałby pragnienie. Gdybym z nim nie wychodził na spacer – przeżywałby fizyczny ból, gdybym na niego nie zwracał uwagi – samotność. Nie wiem, co w nim siedzi, ale wiem, że to nie tylko kości, mięśnie, sierść i ta piszczałka w środku, która wydaje dźwięk, gdy inne psy chodzą po klatce.
Nie, nie jestem fanatykiem, który wierzy, że piesek ma uczucia i duszę, i jest taki jak człowiek, tylko że nie umie mówić. Ale nie jest też tak, że to takie ,,nic”, które można kopać, bo nie czuje.
Swego czasu czytałem książki o psach, o komunikacji psów między sobą i między innymi gatunkami zwierząt (polecam najbardziej hardkorową Drugi koniec smyczy, która przenosząc ją na ludzkie relacje odpowiadałaby jakiemuś przewodnikowi po komunikacji interpersonalnej. I także rozrywkową Dlaczego psy piją wodę z toalety?). Wiem, że dla psa jest wieczne ,,teraz”, nie pamięta przeszłości, nie myśli o przyszłości. On cały czas egzystuje w linii ciągłej (więc mówienie ,,on chyba to sobie zapamiętał” jest trochę bajką). Wiem, że pies to taka istota, która ma instynkt (i będzie się przymilać do ciebie, bo chce na spacer albo jeść), która się uczy zachowań w sposób behawioralny (kojarzy sobie ,,nagrodę” z wykonaniem pewnej ,,czynności”).
A nawet jeśli zwierzę to tylko instynkty i wyuczone zachowania? (co moja obserwacja nie potwierdza, bo nawet najedzony i przewietrzony pies potrafi się łasić, rozśmieszać smutnego właściciela), to czy to jest powód, by to zwierzę zabijać?
Pies to kulturowo u nas wywyższona istota tego niższego świata. Podobnie jak kot. Ale co z innymi zwierzętami? Dzielić zwierzęta na kategorie: te są wyżej w hierarchii, a te niżej? A jest jakieś kryterium?
Nie chcę wyjść na teoretyka-obrońcę. Na hipokrytę, który broni zwierząt, a pisząc ten tekst wcina właśnie np. panierowane nóżki z KaeFCe. Tak jak wspomniałem, od 3 lat nie jem mięsa. Bez nakłaniania nikogo, bez przywiązywania się do drzew w obronie natury, bez fanatyzmu. Dla samego siebie.
Nie oznacza to, że nie brzydzą mnie niektóre owady albo że nie zabijam much (które przenoszą choroby i bakterie, siadając na jedzeniu) albo komarów (które piją krew, a moja jest zawsze dla nich atrakcyjniejsza niż innych osób obok).
Czy to, że nie wiem nic o tym, czy gdzieś trafiają zwierzęta po śmierci, usprawiedliwia mnie, by je zjadać? Jest ogromne prawdopodobieństwo, że ostatni dech psiaka to już jego kres. I świni, i kury, i czegoś tam jeszcze. Czy to znaczy, że nie wolno mu żyć?
Kończąc
Przerażają mnie skrajności. Radykalne opinie nie są tym, co ma sens. Dlaczego? Bo świat jest, sorry za banał, ale niejednoznaczny. Za danym czynem człowieka kryje się coś więcej, niż zero-jedynkowa sytuacja. Dlatego niektóre porównania radykalnych obrońców zwierząt tak samo mnie denerwują, jak i wypowiedzi ludzi, którzy mówią, że chrześcijaństwo każe im zabijać zwierzęta i jeść. I jedni i drudzy się mylą. Jeśli jesz mięso, nie grzeszysz (chyba że czynisz to w tych okresach roku, w których pościmy). Jeśli mięsa nie jesz, nie oznacza to, że od razu trafisz do Raju. Mimo wszystko uważam, że to jednak człowiek stoi ponad zwierzęciem. I że to człowieka należy traktować lepiej niż zwierzę. Tyle że jedno drugiego nie wyklucza: możesz być dobry i dla ludzi, i dla zwierząt, nic tu się nie ,,wykrzacza”.
Stawianie człowieka niżej niż zwierzę, to głupota (nie oszukujmy się, jesteśmy jako gatunek jednak wyżej, bezwzględnie).
I druga skrajność: usadzenie człowieka w tej hierarchii bytów tak wysoko, że sobie bezkarnie może mordować zwierzęta, też mi się wydaje przegięciem.
Jedzenie mięsa jest wygodniejsze, szybko nabierasz energii, szybko zaspokoisz głód, przy wegetariańskiej diecie trzeba się natrudzić, by coś wykombinować (choć widzę, jak wiele bezmięsnych rzeczy jadłem w okresie, gdy w mojej diecie było mięso; na naszych stołach jest po prostu i tak dużo rzeczy, przy których nie polała się krew, ale często tego nie widzimy).
Jeżeli jesz mięso, bo tak ci wygodniej, albo dlatego, że je lubisz, to jest to logiczny argument. Nie musisz tego robić, ale masz do tego prawo – to twój wybór. Jeśli jednak mówisz, że jesz mięso, bo tak każe ci Biblia, bo tak trzeba, bo jeszcze coś, to chyba raczej nie, to być może jest to jakaś próba usprawiedliwienia wyrzutów, być może czujesz, że coś tu nie pasuje i poszukujesz argumentów. Ok, nie każdy może pozwolić sobie na szybkie i nagłe odrzucenie (ze względów zdrowotnych). Ale wiele argumentów można zbić: można pracować fizycznie i nie jeść mięsa (sam przez to przeszedłem), można uprawiać sport na wegetarianizmie (też to czynię), mięso nie sprawia, że lepiej się myśli, zaś białko i inne składniki można odpowiednio suplementować, nie trzeba też być jakimś mistrzem kuchni i ultra specjalistą do spraw dietetyki, by być zdrowym.
zdjęcie na licencji CC0 pochodzi z: www.pexels.com