W publicznym dyskursie rozmawiamy o życiu. I o śmierci. Chyba często. To takie „nieustanne tango”. Czyje jest nasze życie? A śmierć? Książka Leszka Kołakowskiego „Śmierć jako własność prywatna” (bez pytania w tytule, a z tezą) to nowość tej jesieni.
Po monumentalnym „Chrześcijaństwie” Znak postanowił wydać kolejny zbiór tekstów Profesora (to m.in. teksty z „Twórczości”, z „Tygodnika Powszechnego”, różnych książek). Wspólnym motywem jest śmierć. Czym jest? Jak ją pojmowano na przestrzeni dziejów, jak pojmujemy ją teraz. Jest to książka różnorodna tematycznie, pojawiają się teksty będące pożegnaniem innych (np. A. Munka, T. Krońskiego), list, fragment scenariusza, eseje ale i coś co nazwałbym apokryfem/opowieścią filozoficzną – Kołakowskiego rozważania o biblijnej Salome i Janie Chrzcicielu. Oprócz Kołakowskiego spojrzenia na śmierć Jana Chrzciciela – wizji niekanonicznej a filozoficznie prowokującej bardziej do podjęcia rozważań nad „własnością” śmierci niż do próby objaśniania Ewangelii, ogromnie poruszył mnie tytułowy tekst, przeczytałem go dwa razy: raz bezgłośnie, a raz na głos. Jest to Kołakowski wczesny (1961), Kołakowski w którego wnętrzu dzieje się miliony myśli, którego myślenie dąży ku przełomowemu momentowi w życiu badacza idei. To może też okres analizowaniu przekonań, poddawania ich krytyce. W biografii filozofa jest okres przełomowy (różnie przyporządkowywany zapewne, ale jest). I ten esej powstał w ,,przededniu” a może już w czasie tej przemiany. Kołakowski był obrońcą chrześcijaństwa ale nie był jego apologetą. Badał je, analizował, ostrzegał, zastanawiał się nad kluczowymi dla wiary takimi tematami jak dobro, zło, wolna wola. Pamiętam jego analizy dokumentów kościelnych w zbiorze ,,Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania”. A mimo tego Kołakowski swoją wiarę lub niewiarę głęboko skrywał, nie stawiał siebie jasno po którejś ze stron. W chrześcijaństwie widział sens, bronił go na płaszczyźnie logicznej, nawet jeśli polemizował, stawiał pytania, snuł myśli na drodze rozważań filozoficznych. Trudno mi powiedzieć, czy myśliciel był katolikiem, sceptykiem, teistą, agnostykiem, a może człowiekiem wiary poza strukturami i dogmatami, na których przecież oparte jest każde z wyznań chrześcijańskich (warto choćby wspomnieć pośmiertnie wydany esej „Jezus ośmieszony”, w którym filozof staje po stronie chrześcijaństwa, choć nie jest to esej miejscami przyjemny i miły dla wierzących).
„Śmierć jako własność prywatna” – tytułowy esej z 1961 jawi mi się jako ocierający się o pesymizm lub nawet nihilizm (patrząc na niego od strony religii), bo jeśli nasza śmierć jest jak śmierć pająka, tyle że my żyjemy z jej świadomością odłożoną w czasie? Jeśli Epikur się mylił (i faktycznie nie jest tak, że póki żyjemy śmierci nie ma?). Jako ludzie próbujemy tę śmierć odrzeć z jej nieuchronności, chcemy nadać jej sens. Kołakowski mówi, że nasze dzieła, że pomniki, że potomkowie, że pamięć – że my w tym tak naprawdę nie istniejemy. Jest to krótki, ale mocny, odświeżający esej. Czuję, że choć nie jest mi z nim po drodze (choć ogromnie mnie urzeka jego pesymizm – pesymizm to też pojęcie względne), będę do tego tekstu wracał, bo jest prowokujący do myślenia. Jest to jednocześnie tekst, którego pisarz nigdy nie opublikował (znajduje się w archiwach twórczości Kołakowskiego). Może tekst nie miał być publicznie dostępny? Często tego typu archiwalia są ciekawe badawczo, ale chyba ich nieobecność w dyskursie publicznym (mimo obecności wielu innych tekstów autora) jest też jakąś formą autoryzacji.
Teksty ułożone są chronologicznie, obserwujemy więc drogę poglądów filozofa, ewolucję jego myśli. Śmierć a sfera sacrum? Śmierć innych i jaka (i czy w ogóle jakąkolwiek) płynie nauka z ich życia? Odejścia znanych i małe apokalipsy, spersonalizowane, gdy odchodzi ktoś bliski choć mniej światu znany (ale będący czyimś światem). Ciało – jeszcze przed chwilą żywotne, teraz jakby nieobecne. Sens fizycznego tego ciała cierpienia. Te dwa ostatnie to kolejny znakomity esej „Fenomen obojętności świata”. Warty uwagi jest też esej „Sacrum i śmierć”, powstały w latach 80. Tekst ten rzuca o wiele więcej światła i nadziei na naszą w tym świecie egzystencję niż wspomniany wcześniej esej, od którego książka bierze tytuł. Jeśli tamten był dla mnie przeniknięty bolesnym pesymizmem, ten przynosi nadzieję, choć i z tą Kołakowski polemizuje. Jestem miłośnikiem metody logicznej w codziennym życiu: czy to poszukiwania rozwiązań, próbie zrozumienia drugiego człowieka, rzeczy, zachowań. Za logikę uwielbiam C.S. Lewisa, posługiwanie się logiką podoba mi się i w tym eseju.
W późniejszych tekstach odnajdujemy coraz więcej nadziei, co też jest ciekawą obserwacją, gdy przypatrujemy się drodze myśli Kołakowskiego, temu że im starszy tym bardziej pesymizm zamienia w sens.
Książka jest dla mnie jedną z ważniejszych w tym roku, a może i w ogóle. Trafiła u mnie na okres zainteresowania esejem w ogóle (uważam, że mamy czasy komentarza, felietonu, krótkich form publicystycznych i czasy szybkich przekazów, chęci krótkich tekstów. Ale gdzieś pragniemy pogłębionej analizy mimo trudu jej odbioru. To dla eseju kupuję „Miesięcznik Znak”, czasem „Pismo”, szukam eseju na świątecznych stronach „Tygodnika Powszechnego”.
W kilka tekstów z tego zbioru będę się jeszcze w przyszłości wczytywał żeby poszperać między wersami. Dla mnie niezmiennie Kołakowski jest jednym z intelektualnych uczestników „humanizmu chrześcijańskiego” w naszym kraju. Choć on pewnie by tego nie chciał. I znalazłby w swej twórczości wiele przykładów, które by go odcięły od tego intelektualnego nurtu XX wieku i fragmentu XXI. Jest to książka krótka, ale zostawia wiele miejsca do refleksji.