,,To nie jest świat dla wrażliwych ludzi” – powie nastolatek w okresie adolescencji.
,,Ludzie delikatni są jak mgły” – powie początkujący poeta grafoman.
,,Każdy jest jakiś” – usłyszałem kiedyś.
Dawniej próbowałem to oswoić. Gdy spotykałem trudnego człowieka, mówiłem sobie, że każda z tych spotkanych trudnych osób ma kogoś bliskiego, dla kogo jest całym światem, przez kogo jest kochana, dla kogo jest wszystkim. To pomagało mi patrzeć na tego człowieka oczami jego bliskich. To pomagało mi dostrzec w nim coś, co nazwałbym pewną czułością skierowaną do drugiego człowieka. Taka postawa, gdy mimo własnego bólu jakoś tę sytuację oswajasz. To takie: ,,Okej, czyni krzywdę, ale on, ona też potrafi kochać, ma kogoś na kim mu zależy, i on, ona też jest tym 'kimś’ i komuś na nim, na niej zależy”.
Gdy widziałeś w swoim życiu piekło człowieka, gdy już upadłeś, możesz już tylko wstawać, już niżej upaść się nie da leżąc na ziemi z piaskiem pomiędzy palcami, z błotem pokrytą twarzą. Wtedy może już sądziłeś, że nie można upaść niżej i teraz to już można tylko wstać i wzrosnąć. Ilu jest przecież takich, którzy stoczyli w swoim życiu walkę – walkę z życiem, którzy otarli się o piekło, którzy doświadczyli bólu – bólu którym bardzo często jest drugi człowiek – ten drugi człowiek, ten toksyczny człowiek? Ten człowiek przemocowy. Tacy ludzie, którzy wstali, są często kimś, kogo psychologia lub socjologia nazwie ,,zranionymi uzdrowicielami”. Doświadczyli bólu, wyszli z niego cali, chcą pomagać innym. Ich droga była różna, cel okazał się ten sam: przeżycie.
Tacy zranieni uzdrowiciele postanawiają pomagać innym takim jak oni. I choć zranionych uzdrowicieli może być armia i każdy przeżył inną historię, ma inne doświadczenia, to cel tej każdej opowieści, tego każdego życiorysu jest taki sam – jest nim przeżycie. Zraniony uzdrowiciel przeżył, wyszedł z tego zwycięsko i postanowił pomagać drugiemu.
Gdy spotkałeś trudnego człowieka, możesz sobie myśleć także, że chcesz widzieć w nim Boga. Widząc twarz tego drugiego człowieka ale i tego trudnego, myślisz sobie: ,,w tych oczach, w tej twarzy, jest Bóg. Mimo że to trudna osoba, jest stworzona i kochana przez Boga. To stworzenie stworzone przez Boga”. Filozofia tę gałąź nazywa ,,agatologią” – to spotkanie z drugim człowiekiem, spotkanie z jego twarzą, z jego obecnością. Spotkanie z Innym. O twarzy drugiego człowieka ks. Józef Tischner pisał, że to intymność, twarz jest przecież odsłoniona, wystawiona na spojrzenie.
Spotykając trudnego człowieka może próbujesz widzieć w nim Boga, Jego dzieło. Nie wychodzi, nie potrafisz, zaczyna kuleć Twoja wiara, Twoje przekonania. Czujesz, że spotkała Cię próba, nie wyszedłeś z niej cało. Myślisz sobie: ,,spotkała mnie próba – próba wiary, ale nie potrafię zobaczyć w tej twarzy, w tych oczach tego trudnego człowieka, Boga”.
.
Inne rozwiązanie. Spotykając trudną relację, uczestnicząc w niej, być może zaczynasz myśleć o tzw. ,,egoizmie będącym pozytywnym”, takim egoizmie, który próbuje przekonać Cię, że musisz przede wszystkim zadbać o siebie, o swój komfort psychiczny, że nawet odrzucając jakąś często toksyczną relację, zobaczyć tam swoje własne dobro.
Nie chcesz być egoistą, ale może uświadamiasz sobie, że że dla samego siebie, dla swojego komfortu psychicznego, musisz być tym egoistą, czyli patrzeć na siebie, na własną psychikę, musisz zadbać o siebie w sytuacji tej toksycznej relacji, że musisz zobaczyć własne dobro.
Tyle dróg, tyle myśli, którą wybrać?
Podczas jazdy pociągiem byłem przypadkowym słuchaczem rozmowy dwóch kobiet, od jednej emanowało ciepło i doświadczenie jakiejś drogi, którą przeżyła w swoim życiu. I dzięki temu mogła uczyć, wysłuchać drugiego człowieka, w tym przypadku kobiety, która miała problemy w swoim związku, która myślała o rozstaniu z partnerem, ale która dla dobra swego dziecka jeszcze chciała ten jeden konkretny rok wytrzymać w trudnej przemocowej relacji. Ten jeden rok dla swojego dziecka. Kobieta mówiła, że nie kocha swojego partnera, że będzie udawać normalność przez ten dłuższy czas, aby dotrwać do końca roku szkolnego, aby dziecku zapewnić spokojne warunki, oszczędzić stresu nowej szkoły. Przysłuchując się tej rozmowie usłyszałem, jak kobieta, która była jej przewodniczką w tej podróży – tej podróży w życiu i w tej podróży pociągiem – powiedziała, żeby pomyśleć sobie o tym partnerze, żeby dodać słowa: „szkoda mi tego drugiego człowieka, współczuję mu, współczuję że taki jest”.
Słuchając tych słów pomyślałam sobie, że taka postawa jest oczyszczająca, oparta na wybaczeniu, na pomyśleniu sobie, że ten ktoś jest ważny i nie neguje to tego, że i stworzony przez Boga i z natury dobry, ale to dobro jest ukryte za maską zła i czynienia krzywdy. Jest tu też pewna czułość do drugiego człowieka, pomyślenie że ,,szkoda mi ciebie, żal mi ciebie, tego kim jesteś, co robisz, jaki jesteś, tego że jesteś toksyczny i przemocowy”. W tej strategii nie ma mowy o tym, by zapomnieć o dziejącej się krzywdzie psychicznej, to nie oznacza bierności. To taka postawa, że widzę zło i widzę sprawcę, ale zaczynam współczuć po ludzku tej osobie. Pułapką może być to, i historia wielu tragedii też to zna, że ofiara litowała się nad oprawcą, nie chciała widzieć zła, wypierała je, aż doszło do tragedii. To bardzo grząski grunt. Nie mówię tu o przemocy fizycznej, niebezpieczeństwie, zagrożeniu życia albo bagatelizowaniu działań kata. Nie mówię o tym, by się nie bronić, by może nie odejść lub uciec, gdy istnieje realne zagrożenie życia lub zdrowia. Trzeba stanowczo przeciw złu protestować i bronić się. Jest zagrożone życie Twoje lub bliskich? Broń się, uciekaj! Chodzi mi o empatyczne spojrzenie na tę drugą osobę w sytuacji jednak bezpiecznej, spojrzenie i może właśnie współczucie narcyzowi, egoiście, komuś z nadmuchanym ego, może to współczucie w pierwszej chwili ostudzi nasze emocje, na chwilę nas uspokoi nim odezwiemy się, zawalczymy, podejmiemy kroki, zaplanujemy sposób działania. Można przecież mimo bólu i krzywdy spróbować współczuć. To czasem trwa dziesiątki lat, to nie jest nauka na 10 minut. Ludzie czasem po dekadach tego nie potrafią, nie potrafią wybaczyć, bo zapomnieć często się nie da.
Czy to łatwe? Nie. Czy to możliwe? Kiedyś sobie myślałem że wystarczy powiedzieć takiej trudnej osobie, nawet w myślach, coś na zasadzie ,,odczep się, nie zależy mi na twojej uwadze, jesteś mi człowieku obojętny” ale to jest też przemoc – przemoc wewnętrzna wobec przede wszystkim siebie. Wzbudzając w sobie gniew krzywdzimy swoją psychikę, ciało, może i duszę. Co więc zrobić? Współczuć. To są nasze złe emocje, to są te rzeczy, które wyrządzamy głównie samym sobie, one wracają do nas, niszczą nas, np. psychikę. Bo wszyscy jesteśmy takimi kruchymi ludźmi, a nasze dni są też krótkie i ulotne.
Trzeba próbować to zrobić, nawet jeśli potrwa dekady, żeby samemu poczuć się też lepiej, żeby nie tłamsić i dusić w sobie tych negatywnych emocji, tylko żeby z głębi serca to mogło wypłynąć. Mówiłem o tak zwanym pozytywnym egoizmie, o takiej sytuacji, że to my musimy zawalczyć o siebie, że to nasze dobro jest tu także ważne. Życie co prawda składa się z kompromisów, i gdyby każdy mówił, że to ,,ja” jestem najważniejszy to nie doszlibyśmy nigdy z nikim do porozumienia.
A gdy walczymy o życie?
W tym momencie może otworzyć się cały wór przykładów, sytuacji, scenek z życia, skomplikowanych relacji. Każda sytuacja jest inna, każda wymaga indywidualnego podejścia, osobnej rozmowy, poszukiwania spersonalizowanych kroków i rozwiązań. Ten tekst jest ujęciem jakiegoś jednego odcienia, pokazania jakiejś sytuacji jak najbardziej uniwersalnej. I to nie jest porada psychologiczna, uniwersalny tekst coachingowy (coach i coachee ustalają pracę nad danym celem indywidualnie i bardzo dokładnie). To pokazanie jakiegoś sposobu myślenia, który też nie będzie uniwersalny i absolutnie pod każdą sytuację. Nawet wydana przez dominikańskie wydawnictwo książka Bernadette Lemoine, Inès Pélissié du Rausas „Toksyczne osobowości: narcyz” traktująca o narcyzmie potrafi być radykalna w tym ujęciu. Pozwolę sobie na dłuższy cytat (niestety nie potrafię namierzyć strony bo mam książkę w formacie na czytniki; wyd. W drodze, Poznań 2023) dotyczący „ofiary” (daję cudzysłów bo nienawidzę tego słowa w odniesieniu do kogoś krzywdzonego); zachęcam cię do całej lektury tej książki jeśli ty lub ktoś bliski macie problem:
„Osoba, która stała się ofiarą, jest rozbita. Musiałaby wydostać się z izolacji i wstydu, w których uwięziono ją w fazie uwodzenia. Na to jednak nie ma już siły. Poza tym została umiejętnie odseparowana od swojej rodziny, przyjaciół i znajomych. Może to doprowadzić aż do desocjalizacji. Wydostanie się z takiej sytuacji wymaga wiele trudu. Bardzo często pozory przemawiają na korzyść osoby perwersyjnej, która do tego stopnia zniszczyła swą ofiarę, że ta jest już wykończona i reaguje wybuchami złości, trudnymi zachowaniami, depresją, a otoczenie będzie jej to miało za złe.Przytłoczona wstydem ofiara nie ośmiela się mówić o tym, co przeżywa. To, co się dzieje, jest tak nieprawdopodobne, iż obawia się, że nikt jej nie uwierzy. A jeśli czasem o tym mówi, to ma tendencję do umniejszania problemu, a nawet do usprawiedliwiania agresora. Dlatego tak ważne jest, żeby zacząć pomagać ofiarom od zachęcania ich do rozmowy, do mówienia o wszystkim, co się u nich dzieje; od słuchania i dawania im wiary. Trzeba jednak uważać na osoby perwersyjne, które udają ofiary i obwiniają drugą stronę, powołując się na rzekomą diagnozę jej perwersyjnych zaburzeń, niepostawioną przez profesjonalistę (psychologa lub psychiatrę).
Bardzo trudno jest się uwolnić z tego piekielnego kręgu: ofiara jest często sama, odizolowana; jeśli zaczyna się buntować, prześladowca potęguje przemoc, żeby tym skuteczniej ją odseparować i stłamsić. Stąd też bardzo rzadko zdarza się, by ofiara mogła wyswobodzić się z takiej niewoli bez solidnej pomocy z zewnątrz. Natomiast oprawca prawie nigdy nie prosi o „uwolnienie” go od ofiary.
Zdobycie się na odwagę, by uciec, wymaga długiego i cierpliwego przygotowania. To często jedyne rozwiązanie dla wielu kobiet, które są ofiarami”.
Uniwersalnie
Mówiąc więc ogólnie, społecznie, już nie zawężając tego do życia rodzinnego, do małżeńskiego, do relacji rodzica do dziecka i dziecka do rodzica, też nie wchodzę tutaj w te szczegóły, tylko wskazuję na pewną sytuację idealną. Mówiłem o pozytywnym egoizmie, o tym że czasem warto zawalczyć o siebie, dla własnego komfortu psychicznego a czasem nawet dla ratowania życia. Tak: trudne relacje mogą nas czasem kosztować życie – czy to życie psychiczne, czy po prostu lęk o to, żeby się nie załamać i nie dojść do tej cienkiej granicy za którą się kończy już nasza siła, bo to jest zawsze rzecz indywidualna. Każdy z nas ma indywidualną granicę bólu – bólu fizycznego, bólu psychicznego. Każdy z nas jest inny i nie ma jednego miernika który by wskazał, że: ,,a jeszcze jak trochę się dociśnie to jeszcze wytrzyma”. Jak w słynnym eksperymencie z pogranicza psychologii. Więc tutaj trzeba po prostu czasem wziąć wszystko w swoje ręce i być tym „egoistą”, który mówi, że już dalej chyba nie da rady, że ludzie z mojego otoczenia też nie dadzą rady, że jeżeli chcę przeżyć to tę relację muszę skończyć.
Mój wspomniany wyżej „eksperyment” oparty na współczuciu mówił o tym, żeby wznieść się na jakieś wyżyny empatii, jakiegoś współczucia, ale dotyczył takich sytuacji, że nie jesteśmy na tej cienkiej granicy, że ,,okej, ktoś tam mi coś powiedział złego, obraziłem się, ktoś jest trudny ciągle w jakiejś relacji osobistej czy zawodowej, ten ktoś ciągle no po prostu taki jest – może jakiś porywczy, jakiś gwałtowny, może po prostu walczy ze swoimi kompleksami wyniesionymi z dzieciństwa. A może ma jakieś trudne sytuacje, trudne relacje, i nie potrafi tego w jakiś sposób oddzielać tylko to w nim chodzi, to za nią chodzi”. No i wtedy w takiej sytuacji zamiast być może się kłócić, zamiast się gniewać, zamiast czuć urazę, to można właśnie wznieść się na te wyżyny empatii i powiedzieć: ,,Szkoda mi go, szkoda mi jej, współczuję jej/jemu, współczuję tego, że taki/taka jest, i wtedy się przechodzi na ten nasz komfort psychiczny. To taka granica tego, ile możemy przebaczyć i wybaczyć, i to też nam pomaga, bo to wszystko co się wokół nas dzieje, każda rzecz, która naszą psychikę trapi, każdy nerw, każda złość, sprawiają, że my sami siebie wykańczamy, ale dotyczyły takich sytuacji które wbrew pozorom są dla nas bezpieczne. Natomiast jeżeli jest sytuacja zagrożenia życia lub zdrowia, jeżeli jest sytuacja taka, że to my odpowiadamy za nie tylko już własne życie ale za życie kogoś innego, to jest to zawsze trudne i to jest zawsze pewien dylemat moralny: czy odejść? Każda sytuacja jest indywidualna, ale czasem po prostu trzeba zostawić tego „toksyka” z nim, z tym jego stanem, z jego myślami, pozwolić mu przemyśleć swoje zachowanie, pokazać jak to jest zostać samemu ze swoimi toksycznymi i złymi myślami, złymi skłonnościami, nazwać to i pozwolić temu komuś też to nazwać. Chcemy tu bronić nie jakiegoś naszego widzimisię ale swojego własnego życia. Wolności. Tego co mamy najcenniejsze – tego naszego życia. I tego powinniśmy jak najbardziej chronić.
Bubek, a może rani bo inaczej nie umie?
Zostawiam tę ekstremalną sytuację zagrożenia życia i wracam do sytuacji, czyjegoś charakteru, sytuacji gdy nic nam nie grozi, poza zdenerwowaniem (co też potrafi być uciążliwe i naszarpać nam nerwów).
Opowieść. Jest to taka opowiastka, przypowieść, trudno mi powiedzieć usytuowana w której z tradycji, być może wynika poniekąd z tradycji buddyjskiej, ja ją jednak poznałem, tak mi się przynajmniej wydaje, w tradycji ojców pustyni – pierwszych chrześcijan pustyni. Opowieść może nie będzie bezpośrednio dotyczyła tego tematu, natomiast w pewien sposób tylko się o niego otrze. A więc: było dwóch mnichów zamieszkujących pustynię, pewnego dnia doszli do jakiejś większej wody i chcieli ją przejść. Ale dostrzegli nad brzegiem pewną piękną kobietę, chciała przebyć tę wodę ale nie znała sposobu. Jeden z mnichów wziął ją na ręce, obaj przeszli wodę, po drugiej stronie pomocny mnich zostawił pasażerkę i obaj udało się w dalszą drogę. Widać jednak było po drugim mnichu, że coś w nim wewnątrz się dzieje. Podczas pracy w ogrodzie i przy sporządzaniu posiłku w ich pustelni on jakoś milczał, jakby czuł urazę. Współbrat z podróży spytał go:
-Bracie, czy coś się stało, czy czymś cię uraziłem?
Na co ten odpowiedział:
-Bo widzisz, ślubowaliśmy czystość, ty zaś tę atrakcyjną kobietę wziąłeś na ręce i przeniosłeś przez wodę.
Tamten się odezwał:
-Bracie, ja tę kobietę zostawiłem nad brzegiem i zdążyłem o niej zapomnieć. Ty zaś poszedłeś z nią w swych myślach i w sercu w dalszą drogę i nadal ona przebywa z tobą.
Skąd tu nagle taka opowiastka? Bo być może gdy mamy do czynienia z kimś trudnym, z kimś kto nas zdenerwował i bardzo mocno nadszarpnął nasze emocje, my z tą osobą „idziemy dalej”, ona nas zdenerwowała, dała nam po prostu powód do nerwów i koniec, i na tym się skończyła jej rola: po prostu zdenerwowała nas świadomie lub nie. Podświadomie zaś my dalej to nosimy, przychodzimy z tym do domu, być może okazujemy to swoim bliskim, pokazujemy te emocje i te nerwy. Być może dalej z tą osobą „jemy obiad”, „czytamy książkę” itd., w głowie nadal o niej myślimy, o tym jak mogła nam taką krzywdę zrobić, i tak dalej, i tak dalej, aż do następnego dnia. Jutro też z tym chodzimy w głowie i to w nas w pewien sposób buzuje jak w tej przypowieści powyżej. Być może czeka to wszystko na wybuch, na to aż my powiemy, że tak dalej nie damy rady i w końcu wybuchniemy, zejdzie z nas to ciśnienie i przestaniemy z tym chodzić w głowie.
Oczywiście tu jest tematów pobocznych jeszcze dużo, bo być może ktoś tam coś powiedział i miał rację ale chodzi o sposób, jaki to wypowiedział – może ten był dla nas niedopuszczalny. A może nie miał racji i po prostu czerpał satysfakcję z naszego zdenerwowania (czasem tak jest, gdy ten ktoś ma niskie poczucie własnej wartości). Jeśli jednak powiedział prawdę o nas, często pycha nam to wszystko dyktuje: „jak mógł powiedzieć mi prawdę?, jak mógł w taki sposób postąpić?, jak mógł mnie pouczać?” i tak dalej, i tak dalej. Tę gałąź również zostawiam na boku. Skupmy się na czymś innym, na takiej czystej emocji, na tym co się wydarzyło. Załóżmy, że ten ktoś, kto nas wyprowadził z równowagi, załóżmy, że nie miał racji, że postąpił tak bo jest trudny i być może toksyczny, albo być może nie jest toksyczny ale tak po prostu postąpił. I załóżmy, że nie ma racji, bo ta jest po naszej stronie. Jesteśmy skrzywdzeni, jesteśmy tej całej sytuacji „ofiarą”. I teraz tak: możesz sobie pomyśleć o tej osobie w pierwszej chwili: „ale bubek, jak w ogóle może zachowywać się w ten sposób, co za człowiek?”. Może tak w pierwszym odruchu pomyślisz. Ale z drugiej strony można spojrzeć na tego człowieka i próbować zrozumieć jego zachowanie, nie zaś od razu oceniać jego. A więc, być może to jest osoba po prostu pyszna, która kieruje się w swoim życiu pychą, uważa że jest samowystarczalna, doskonała, w ogóle nie przyjmuje żadnej krytyki, gardzi poradami, bo każde upomnienie traktuje jak atak „jak on w ogóle śmie mnie upominać?”, może to ktoś, kto po prostu widzi tylko czubek własnego nosa. Uważa siebie, jak wspomniałem, za kogoś samowystarczalnego, po prostu genialnego i dla kogo w ogóle nie ma żadnych trudnych rzeczy i kto nie popełnia błędów. Jest dużo takich osób, na pewno spotkałeś w swoim życiu niejednego takiego człowieka. Takiej osobie możesz zwracać uwagę, może posłucha, ale jest spore prawdopodobieństwo, że będzie przewidywalnie: nic sobie z tego nie zrobi, potraktuje to może nawet jak atak. Jeśli posłucha i to trafi, to albo się zmieni (mówimy wtedy o nawróceniu), albo posłucha ale pycha nie pozwoli tego okazać przed Tobą i innymi, będzie ten człowiek udawać, że nic sobie z tego nie robi (i to też dobra sytuacja, pod warunkiem, że masz rację zwracając uwagę; to dobra sytuacja bo celem jest by coś trafiło i zmotywowało do zmian tego upominanego a nie żebyś to Ty otrzymał pochwałę i odpowiedź zwrotną). Jest jednak ryzyko, że taka osobowość toksyczna, narcystyczna lub pyszna uważa, że jest samowystarczalna i taka osoba skazuje się po prostu sama na swoje własne piekło, na swój własny los. Może jest zaburzona, może nie widzi jeszcze konsekwencji a może jest autodestrukcyjna i czerpie satysfakcję z „dowalania sobie”. To o czym mówiłem: nie wierzę w karmę, ale bardzo często sami siebie wykańczamy swoimi zachowaniami, swoim postępowaniem i taka osoba też sama siebie wykańcza ale i innych, bo ona niszczy np. swoje relacje rodzinne, może nie zazna prawdziwej przyjaźni, prawdziwej miłości, jest skupiona tylko na sobie, na swojej doskonałości. Oczywiście poczucie własnej wartości nie jest złe, nasza kultura nas tego uczy, aby znać swoją wartość i mocne strony, samorozwój, ale i Ewangelia mówi o talentach (oczywiście także w kontekście Królestwa Bożego ale nie tylko). Znaj swoje kompetencje, staraj się to pokazywać, i to nie jest złe. Pokora nie polega na tym, że jeżeli ktoś ci powie: „Wow, fajna bluzka”, to masz powiedzieć, że to taki staroć ze śmietnika lub wytargany z kontenera Polskiego Czerwonego Krzyża. Trzeba znać swoją wartość i umieć przyjmować dobre słowa. Fałszywa skromność to też pycha – to zwracanie na siebie uwagi, dopraszanie się o więcej uwagi i pochwał, bo stawiamy kogoś w sytuacji, gdy usilnie próbuje nas przekonać do naszej wartości poprzez mnożenie komplementów, z których każdy odrzucamy by otrzymać kolejne i kolejne. Poznać swoje możliwości i oczywiście, że zawsze można zrobić więcej, że jeszcze się nie wszystko wie, że się człowiek cały czas rozwija, ale teraz trzeba znać swoje umiejętności, choćby w pracy pożądane jest by po prostu być pewnym siebie, i to jest ważne by być pewnym siebie ale nie zadufanym w sobie, nie pysznym, nie egoistą, ale osobą znającą swą wartość, osobą znającą również swoje niedoskonałości, swoje wady. To jest zdrowe. Natomiast taka osoba, którą tutaj hipotetycznie omawiam, wykańcza siebie bo nie da sobie niczego przetłumaczyć, ona sama siebie tak naprawdę skazuje na porażkę choćby przez to, że nie słucha drugiego człowieka. Nawet jeżeli to polegałoby tylko na tym, żeby przetworzyć pewien obraz we własnej głowie, żeby ewentualnie oddzielić w sobie to co jest nieprawdą o nas w tym komunikacie od kogoś a co może jest prawdziwe i warto to w sobie zmienić. Nie musimy bezkrytycznie przyjmować tego, co mówią inni, powinniśmy to przeanalizować, zbadać, ocenić. Czasem ktoś chce byśmy byli tacy, jakim on sobie nas wymyślił. A tu chodzi o bycie integralnym, o bycie zgodnym ze sobą. Przeanalizować komunikat o nas samych to sztuka trudna, bo czasem czegoś nie widzimy a widzi ktoś inny. A czasem ktoś się myli mówiąc o nas. To trudna sztuka, osobiście uważam że czasem warto pogadać z kimś zaufanym (przyjaciel, psycholog, kierownik duchowy), czasem pomyśleć w ciszy lub sobie to rozpisać którąś z metod coachingowych lub samorozwojowych albo wziąć to na modlitwie. Przeanalizować ale jednak coś od tego drugiego człowieka wziąć, bo tak jak w każdej legendzie jest ziarenko prawdy, tak i w każdej opinii na nasz temat może i jest jakieś ziarno prawdy. Dlaczego? Bo ludzie bardzo często nas obserwują choć starają się być neutralni, nie zaangażowani, nie są kimś z naszych bliskich, ale bardzo często mogą coś powiedzieć o naszej rzeczywistości. Bliscy często są delikatni, nie chcą czegoś powiedzieć by nie zranić. My widzimy po prostu tylko siebie. I przychodzi wróg, który coś wykrzyczy. Gdy ktoś rzuci na ciebie komentarz to pewnie jest złośliwy i kłamie, ale może być tam też jakieś jedno chociaż ziarenko prawdy. Kryzysy bardzo często mają dwie strony, kłótnie również, także z tego powodu jest potrzebny mediator.
Dlatego chcę powiedzieć właśnie o takiej może trudnej osobie w Twoim życiu, o takiej relacji. Kiedyś przeczytałem książkę o toksycznych osobach, były przedstawione różne „typy” toksycznych osób, natomiast przewijała się jedna recepta, ona jest nawet biblijna, mówi o tym, żeby okazać dobro. Chodzi chyba o to, by się nie angażować w ten spór, tę kłótnię z toksykiem, żeby odpuścić, okazać dobro, po prostu powiedzieć sobie w głowie: „okej, nie interesuje mnie to, nie będę się kłócić, nie będę się spierać”. Taka osoba, gdy jest toksyczna, sprawia jej radość denerwowanie innych i karmienie się tymi negatywnymi emocjami. To jeżeli nie będzie mogła w tym uczestniczyć, tylko natrafi na taką ścianę, gdy próbując Cię wykończyć zobaczy, że nie zwracasz na to uwagę, ten „jad” będzie w niej buzował, będzie chciała jeszcze bardziej wyprowadzić Cię z równowagi, ale gdy zobaczy, że to na nic, to prędzej czy później będzie musiała odpuścić. Oczywiście teoria teorią, bo takie osoby często długo i uporczywie nas mogą nękać, a my jednak musimy się obronić. Poza tym odpuszczenie i znoszenie czegoś ze spokojem to trudna sztuka, chyba domena świętych. Jednak. Dobro, spokój i łagodność naprawdę mają przewagę nad złem. Choćby taką, że to nie ja krzywdzę i nie ja jestem w konfrontacji z drugim agresorem. W niektórych sytuacjach spokój niesie rozwiązanie, w niektórych to będzie za mało. Życie to złożona sztuka, nie ma tu rozwiązań uniwersalnych (na szczęście mamy i duchowych, i medycznych pomocników na tej drodze). Najważniejszy tu jesteś Ty: Twoje zdrowie, radość z każdego dnia życia, spójność ciała i duszy i psychiki.
Ta krótka refleksja jest poświęcona takiej trudnej relacji, i takiej osobie może pysznej, może narcystycznej i toksycznej, takiej osobie której może nie da się pomóc gdy sama tego nie będzie chciała, bo relacje takiej osoby ze względu na jej postępowanie w pewien sposób łatwo się kończą i umierają naturalną śmiercią, taka osoba nie ma prawdziwych przyjaźni, może nie ma jakiegoś oparcia w bliskich, i taka osoba, która myśli że jest samowystarczalna, w pewnym momencie zostaje sama i ma spokój – wreszcie ma spokój od innych ludzi, ma tę swoją samotność, tę samowystarczalność. I się okazuje, że siedzi sama, zapada cisza, ma co prawda upragnioną ciszę ale pozostaje sama ze sobą: z ciszą, z brakiem. Ma to, czego chciała – samotność. I co jeszcze? Brak. Ciszę. Tylko siebie.
Zdjęcie CC0 dodane przez Rakicevic Nenad: https://www.pexels.com/pl-pl/zdjecie/zdjecie-sylwetki-czlowieka-stojacego-trzymajac-aparat-patrzac-na-pokaz-sztucznych-ogni-1748652/