…ten się w cyrku nie śmieje. D. Krawczyk – “Cyrk polski” [recenzja]

Są takie “momenty”, gdy niby ma być ciekawie, emocjonalnie, gdzie ma być wreszcie jakieś “show”, ale w konsekwencji jest jakoś tak niestrawnie.

Polityka to “gra” – jakoś się nas tak przekonuje. Tymczasem to coś jak Norbi sypiący sucharami do Izy co niedzielę na dwójce w porze obiadowej, a zmęczeni życiem uczestnicy tak kręcą, i kręcą i kręcą tym kołem fortuny, a koło – jak to koło – nie ma końca i tak się kręci, czasem zatrzyma. I media co jakiś czas te “momenty” pokazują, śledzą, przekazują – te chwile przedwyborczych starań partii od lewicy po “prawicę”, w ludziach pojawia się chęć oddania życia za tego lub innego kandydata, albo euforia, albo złość, ale chyba najczęściej zmęczenie. “Cyrk polski” wydany w 2021 to zapis tego combo kilku kampanii jedna po drugiej, które nam się przydarzyły w ostatnim czasie z prezydenckimi na czele, oczywiście. Jest tu więc i kiełbasa wyborcza (dosłownie), jest “jarkowe” ale i Biedroń wymachujący Biblią na Jasnej Górze. Jakie kampanie są, każdy widzi. “Podziwiam” ludzi, którzy potrafią się pokroić za swego kandydata (albo im współczuję) bo mnie temat ogólnie męczy. Czytałem tę książkę z ciekawością, jest lekka i z dystansem, autor identyfikuje się wyraźnie z pewnym światopoglądem ale stara się pokazać każdą ze stron. Z obiektywizmem jest tak, że go raczej nie ma w życiu, ale autor zakłada taką chęć już we wstępie – we wstępie, z powodu języka, raczej felietonowym niż reportażowym, ale później już jest reportersko. Z tym językiem miałem trochę problemu, bo zazwyczaj jeśli jest on w reportażach wulgarny to dlatego, że reporter cytuje rozmówcę, poprzez język pokazuje też ważną rzecz bo czyjś świat. Nie mam z wulgaryzmami dlatego problemu, natomiast rzadziej spotyka się to u reportera gdy prowadzi własną narrację, jak w tej książce. Ale to taka marginalna kwestia. Sprawia to, że to lekki reportaż, z dystansem, poczuciem humoru. To poczucie humoru też może mieć czasem swoich zwolenników i przeciwników, gdy np. jeden z kandydatów ma wypominane, że modli się (gdyby to miało jakoś go umniejszać jako kandydata). Tyle że po odłożeniu tej książki człowiek sobie uświadamia, że to takie Stańczykowe, bo to co śmieszyć mogło to raczej powód do smutku, że to nie jakieś political fiction ale zapis prawdziwych zdarzeń. Może bardziej bolesne jest to, że to, jak ta polityka wygląda, nie dziwi a spotyka się z poczuciem braku zaskoczenia. Cóż więcej o tej książce powiedzieć? Jest zapisem z podróży za kilkoma sztabami kilku partii, zapisem momentami zabawnym ale ze smutnym przesłaniem. I raczej z brakiem nadziei na lepsze w naszym życiu. Dla autora brawa i szacun za to, że potrafił to przetrawić i opisać. 

Z obiektywizmu wyszło tak, że dostaje głównie partia rządząca, jest przaśna, discopolowo-jarmarczna. Nie przeszkadzało mi to, że “dostaje” partia rządząca, bo dla mnie to może “dostawać” każda. Ale zauważyłem, że to książka w większości o PiS. I tak sobie pomyślałem dwie rzeczy: po pierwsze że ta druga strona jakby nie rozumie za bardzo pewnej rzeczy. Prezes i premier wsiedli w auto i pojechali w te wszystkie niedostępne miejsca, by przy grillu i tańcach kół gospodyń wiejskich się pokazać, oczywiście niosąc przekaz polityczny o tradycji, strasząc LGBT, mówiąc o Polsce, o zagrożeniach Zachodu i polskiej wsi. Zaangażowania i próby dotarcia często do tych, do których “Warszawa” nie dociera, nie można im odmówić. Platforma Obywatelska/Koalicja Obywatelska też jest obecna w tych miejscach, ale w tej narracji jest ostrożna, zachowawcza, jakaś bez życia. Autor pokazuje tę przaśność, która akurat partii rządzącej pomogła. Owszem, to przekaz “polityczny” rządzących często, jak to przekaz polityczny, perswazyjny, oparty na znalezieniu jakiegoś wroga, manipulacji opartej na dowartościowaniu odbiorców i zestawieniu ich z tymi złymi drugimi. I tak sobie pomyślałem, że mimo że tu tak dużo o partii rządzącej to co do samych metod, działań, sposobu prowadzenia kampanii to jest to opowieść uniwersalna bo przecież i opozycja grilluje, nagabuje i straszy, wszyscy kreują wydarzenia medialne (kuriozum to opisane tu zaangażowanie przed powodzią na terenie, który świetnie jest na to co roku przygotowany, ale trzeba było w czasie wyborów pokazać zaangażowanie partyjne w pomoc). Nieodmiennie uważam, że języka nie wymyśliła tzw. “dobra zmiana”, on był i za PiS i za PO ten sam, budowany tak samo, tylko ten obecny jest bardziej bezpośredni a tamten sprawiał choćby pozory bycia innym. Kto śledził kampanię samorządową i prezydencką te kilka lat temu – wtedy gdy powstawał materiał tej książki – to wiedział, że sztaby wyborcze deptały sobie po piętach, potrafiły być w danym miejscu w odstępie kilku dni różne partie i opcje, a czasem w jednym czasie w jednym miejscu było ich kilka. Tak jak pisałem: było mi obojętne, kto w tej książce ile i jak obrywa, ale chyba chodziło tu o dowalenie głównie PiS-owi, finalnie wyszła opowieść o zaangażowaniu partii obecnie rządzącej (bo opis ich aktywności to większość objętości książki) i o chocholim tańcu opozycji. Dostaje się Koalicji Obywatelskiej bardziej za nieudolność, podobnie jak i Lewicy przywary są piętnowane, ale tu też porażka tkwi w braku energii i wewnętrznych sporach. Krytyka kampanii i kulis kampanii –  jest tu uzasadniona, ale i uniwersalna, bo dotyczy wszystkich. Ale to tak w warstwie refleksji, bo co do formy to autor wykonał tytaniczną pracę jeżdżąc po kraju za politykami, obserwując wiele sytuacji z boku, zaglądając za kulisy, zagadując (i prowokując czasem) kogoś w tłumie. Nie brakuje tu poczucia humoru, choć i publicystycznego bezpośredniego języka i komentarza odautorskiego. Książka dostarcza po prostu rozrywki. Dostaje głównie KO i PiS, bo pozostałe może były po prostu zbyt miałkie, o Lewicy jest niewiele, PSL-u tylko trochę, o Hołowni też krótko, o Bosaku odrobinka. Z obrazu “opozycji” wyłania się wizja podzielonych wewnętrznie ugrupowań, które w obrębie nawet swojej partii nie potrafią się dogadać, działać spójnie. I obraz partii rządzącej, która tworzy wizerunek spójnej i zaangażowanej w swój elektorat. 

Z głębszymi myślami o życiu z niej nie wyszedłem, ale to nie wina autora a świata, w który wniknął, a który nie kusi intelektualnymi przeżyciami pośród albo marazmu i braku pomysłu na siebie jednych a tańca wokół bigosu i skrawków mięsnych z grilla drugich. Co do polityki głębszych myśli brak ale autor, chcąc o kampaniach, powiedział sporo o innych kwestiach.

Książka jest też ciekawa w kluczu pracy dziennikarza, bo tłem tych kampanii jest także praca mediów i to, jaka jest obecnie kondycja czwartej władzy. To też obraz Polaków: skłóconych, dających się “podpuszczać” politykom, obraz osobistych dramatów i próba szukania ucieczki w obietnicach tej lub innej partii. To lokalni politycy-cwaniacy, ale i fanatycy religijni traktujący Dudę, Trzaskowskiego lub Kaczyńskiego jak bóstwo, i to takie za które można kogoś uderzyć, obrzucić czymś na wiecu. To też obraz ludzi zmęczonych polityką i życiem, ale za kimś pójść trzeba. Wystarczyło, że autorowi udało się pokazać ten świat, opis ten daje wiele ścieżek pobocznych do analizy. W gruncie rzeczy smutny ten nasz “cyrk polski”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *