Mam chcicę na życie

Owszem, wiele rzeczy wkurza mocniej, ale ta też porządnie trafia.

Koniec tekstu.

Ludzie popadają w skrajność, nienawidzą życia, choć nie mają ku temu powodu.

Albo wymyślają jakieś dziwne teorie, jakieś metody i sposoby od czapy, które mają sprawić, że będą kochać życie, że życie będzie lepsze, prostsze, wartościowsze i inne takie.

Nie będzie takie, jak myślisz.

I nie jest tak złe, jak uważasz.

Na świecie jest dobro i zło, wow, odkrycie.

Jednym żyje się prosto, lekko i przyjemnie, a inni gryzą piach i przegryzają to bólem i cierpieniem.

Jedni są silni i sprawni i nic z tym nie robią, drudzy są ograniczeni ale żyją na full.

Jakoś, jako ludzie, nie potrafimy chyba tego życia doceniać.

Takie to po prostu jest, świat taki jest. I nie chodzi tu o jakąś karę, karmę, fatum i los, niesprawiedliwość albo jeszcze coś.

Nie oznacza to, że możesz sobie bezkarnie używać i nie liczyć się z nikim.

Jeśli zaczniesz gnoić ludzi wokół, może jakiś grad lub piorun na ciebie nie spadnie, nie tak to działa. Ale przede wszystkim zrobisz krzywdę sobie. Tak – SOBIE.

Życie, takie dobre życie na full, to umiejętność dostrzegania, że po syfie jest też radość. Tak to działa. Życie to umiejętność cieszenia się z tego, co mamy, doceniania drobnych rzeczy, to też ludzie wokół. I tyle.

Katujesz swoje ciało, bo jest twoim wrogiem. Katujesz je, żeby było silniejsze, sprawne, bo jest jednocześnie twoim przyjacielem.

Życie w gruncie rzeczy jest jedyną wartością jaką masz, drugą jesteś ty sam. Dopóki żyjesz, możesz jeszcze wszystko, możesz wyjść z największego syfu i bagna. Żeby nie wiem co się działo, a ludzie mieli nagle odejść, masz siebie. Nie oszukujmy się, żadna relacja nie trwa wiecznie, ludzie są śmiertelni, ty jesteś śmiertelny. W konsekwencji i tak każdy z nas zostanie sam. Jesteśmy fizycznie słabi, ale jednocześnie silni przez to, kim jesteśmy.

,,Trzeba umieć kochać życie. Nawet jak to życie nie kocha nas” – rapuje Sokół.

Trzeba mieć na życie chcicę. Trzeba go pragnąć, oczekiwać, pozwalać się zaskakiwać. Cieszyć się z każdej rutyny, ale i z niespodziewanego. Z nowych ludzi, których właśnie wpuszczamy do naszego świata i z tych, którzy już z naszego życia odeszli (na chwilę, na zawsze lub na wieczność), bo nauczyli nas czegoś: czegoś o nas, o życiu, o świecie, albo o tym jak nie postępować.

Trzeba patrzeć na życie i na świat oczami ciekawego dziecka, z ufnością i łagodnością.

Na Instagramie napisałem w opisie do zdjęcia krótki tekst:

,,W człowieku jest pewna pustka, której nie da się samemu wypełnić, nie wiem też czy akurat tę potrafią inni. Ale gdy zagości w niej spokój i radość, mamy farta. To nie żadne oświecenie czy inne takie teorie. Ja to nazywam łaską. Tak strasznie teraz kocham to życie, jest tyle rzeczy do zrobienia, do zrealizowania, że szkoda choćby minuty snu. Jeszcze niedawno sam w to nie wierzyłem, ale tak jest. Teraz wiem, że sporo rzeczy mnie uczyniło twardszym, ale nie chodzi o to. Chodzi o radość z tego, co teraz, i rutyna wcale tu nie przeszkadza. Przez jakieś 22 lata o tym nie pamiętałem, ostatni raz chyba właśnie jako 5 latek. Może to właśnie szkoła zabija w nas radość? Mam siłę, doceniam ludzi wokół, potrafię się tym wszystkim bawić. Wiem też, że tak naprawdę mogę jutro stracić wszystko, całą tę stabilizację. I to mnie nie paraliżuje, jestem na to gotowy, choć chyba wolę unikać konfrontacji”.

Życie jest ciekawe i znośne, ale krótkie. Tak naprawdę każdy z nas coś przeszedł, czegoś doświadczył. Jesteśmy jak poranione pisklęta, które jeszcze nauczą się latać.

Chcę mocniej to wszystko doceniać, chcę budzić się z chęcią życia i robić wszystko, by tego nie zmarnować (choć wiem, że jestem tylko człowiekiem, a więc jestem słaby; nie będę się karał za każde potknięcie, gdy coś mi nie wyjdzie tak, jak planowałem).

Wkurzają mnie różne recepty na życie, są najczęściej skomplikowane i dziwne. Słucham ich, ale za bardzo wszystko komplikują. Można prościej, trzeba docenić to co najbliższe naszej naturze.

Ostatnio podczas biegu zacząłem się jarać tą prostą radością: biegnę, jestem wolny, robię to co jest najbardziej elementarne w tej mojej ludzkiej naturze – kultywuję wolność, jestem blisko natury i siebie. Biegnę i słucham playlisty, którą może ktoś muzycznie wrażliwy by wyśmiał, ale ona dyktuje tempo. Z nogi na nogę, ku nocnemu niebu patrzącemu gwiazdami, prawie w nocy. Sam. Wdycham powietrze nosem, wypuszczam ustami, cieszę się, serce szybciej bije, endorfiny już zaczynają działać. Biegnę, choć jeszcze w ciągu dnia kilka osób mnie wkurzyło, choć były jakieś problemy i spiny.

Życia nie trzeba zbytnio komplikować, czasem trzeba mu się dać porwać.

Czasem trzeba wszystko na chwilę zostawić i zrobić coś bliskiego naszej naturze.

Są jednak jakieś teorie mówiące o tym, że musisz zrobić to, tamto i jeszcze coś, aby być szczęśliwym, żeby wreszcie żyć.

Że musisz coś kupić, że potrzebujesz być jak inni, że jest jakiś określony wzór na życie, jakieś równanie i jak się pomylisz, albo o czymś zapomnisz, to wszystko się wykrzaczy i będzie pała w dzienniku. Że musisz pójść do takiej szkoły, a nie innej. Że musisz robić to lub tamto, że powinieneś, że inni to i ty, że potrzeba ci, że w tym wieku to…

Twoje życie to ty. Jesteś swoim życiem i swoim światem, co nie znaczy, że masz lekceważyć światy innych ludzi, albo ich nie zauważać. Drugi człowiek to prawdziwy skarb, to coś przekraczającego ramy i wylewającego się z tego, czego nam potrzeba.

Owszem, wiele rzeczy wkurza mocniej, ale ta też porządnie trafia – te wszystkie recepty, które są nastawione na… no właśnie: na co?

Koniec tekstu.

zdjęcie pochodzi z www.pexels.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *