Bunt, siła i mur, za którym serio nie ma już nic

Nadszedł dzień, gdy mu się znudziło i postanowił odpuścić, wycofać się z życia i współistnieć ze sobą – z sednem świata, nie elit, populistów i cyników.

Zostawił wszystko za sobą, kupił kilka książek dotyczących ciszy egzystencji, jakiegoś filozofa, kilku myślicieli, pustelników. Czuł z jednej strony zniechęcenie, bezsilność, zwątpienie, rezygnację, z drugiej zaś bycie ponad tym wszystkim. Jeszcze te kilka książek, tych kilka konsumpcyjnych dóbr i koniec ze wszystkim.

Zamknął się w swoim świecie idei, mijały godziny, kilka dni. Nic. Świat nie stanął w miejscu, nie zmienił się, ciągle ten sam pęd, ten sam cynizm, ci sami populiści. A on musiał wrócić do tego, co przerwał.

– Przepraszam za moje uczucia, za to co czuje moje serce – płacze. – Coraz bliżej rozpaczy, jak nigdy tak bardzo na granicy. Przychodzi chęć podporządkowania się, poddania, końca walki. Początek staje się końcem – pada na kolana. – Przepraszam za to, co czuję, za ten koszmarny bałagan i chaos we wnętrzu – głos drży. – Wolna wola jako przekleństwo człowieka – milknie, rozpaczając.

Nadszedł dzień, gdy mu się wszystko znudziło. A potem musiał ponownie wrócić do dawnego świata. Na imię miał człowiek. Z ludźmi już tak bywa.

Możesz mieć już tego wszystkiego dość, wkurzać się na świat i bałagan, syf, brud. Chcieć coś zmienić: na świecie lub w sobie. I natrafisz na opór. Nie jest to może twoją winą, może to też nie system, świat, inni. Może to po prostu życie.

Może i wiesz, jak to wszystko zmienić. Tylko że natrafiasz na ten koszmarny opór. Na ten mur, za którym serio nie ma już nic.

Odkryłeś, o co w tym wszystkim chodzi.

Skrzywdzone, zranione dziecko czasem myśli, że świat właśnie tak wygląda, że inni – jego rówieśnicy, koledzy, przyjaciele – że u nich też tak jest. Krzywdzone, ranione, poniewierane dziecko myśli czasem, że świat nie jest dobry i piękny, że życie każdego dziecka to taka gehenna jak jego. Czasem bita żona myśli, że małżeństwo to właśnie dostawanie po głowie, wyzwiska, kopanie w brzuch i krocze, ciosy w nerki albo z otwartej dłoni w twarz. Czasem poniżany przez żonę i wyśmiewany przez jej przyjaciółki mąż myśli, że każda kobieta jest zła. Czasem chłopak myśli, że musi… czasem dziewczyna myśli, że jako narzeczona ma obowiązek…

I nagle pojawia się chwila trzeźwości i olśnienia, i nagle odkryłeś o co w tym wszystkim chodzi, jak wygląda świat.

I nagle okazuje się, że potrzeba ci chyba buntu, zrywu, nazwania i zamanifestowania tej twojej – tej naszej – rozpaczy, że potrzeba okazji, by coś wykrzyczeć światu, wykrzyczeć coś, cokolwiek. Po prostu i wprost: wykrzyczeć. Szukamy pretekstu, argumentów, okazji. Żeby tej pustce nadać kształt, tej niezużytej, ale gromadzącej się podskórnie sile dać ujście. Byśmy krzycząc poczuli się potrzebni, spełnieni.

Czasem duch słabnie i krytykujemy jakąś inicjatywę.

Czasem nie mamy pomysłu na ten bunt. Każdy gest, słowo, spojrzenie odbieramy w kategoriach celowego, zaplanowanego, intencjonalnego. A co ze spontanicznym i nieprzemyślanym zrobieniem czegoś, co w obiektywnych kategoriach jest zwyczajnie głupie, śmieszne, pozbawione głębszego sensu? Oceniamy czyjś spontaniczny i nieprzemyślany czyn jak coś zaplanowanego z premedytacją. Spalamy się i tracimy energię na głupoty, na myślenie o nich, rozmawianie, życie nimi. Na człowieka wówczas spada potępienie, oceny ludzi zarówno na co dzień wyznających inne poglądy, jak i współbraci z podwórka. Rzadko wtedy pojawia się opinia, że człowiek czegoś nie przemyślał i było już za późno w świecie mediów społecznościowych.

Nowotwór nienawiści zżera nasze serca i dusze.

Z wiekiem jesteśmy wrażliwsi na swym punkcie. Chcemy, by nasze ego ktoś połechtał, chcemy by nie było naruszone. Inni niech żyją obok nas, dajemy im do tego, z łaski swojej i wspaniałomyślności, prawo, tylko niech choć lekko się o nas nie otrą, bo w mordę i na glebę, niech śmieć wie, gdzie jego miejsce.

Rzygasz może już tym przewrażliwionym na swym punkcie światem nadwrażliwców z posoką zamiast krwi i żółcią w miejscu serca.

Chcesz zamiast niszczyć, budować, zamiast krytykować – tworzyć świat taki, jaki byśmy chcieli.

I okaże się, że pomysł był świetny, ale to na darmo.

Że co by się nie działo, to na darmo, bo nie zmieni się nic.

Wiem, popadam w pesymizm.

Wiem, popadam w kłamstwo.

Wiem, popadam w prawdę.

Wiem, że to jedna wielka niewiadoma, że nigdy nie wiemy przed postawieniem pierwszego kroku (a czasem nawet po przejściu kilkuset), dokąd zaprowadzi nas droga.

Zmęczyło cię już to wszystko. Dawne zrywy serca zamieniasz teraz na spokój wnętrza. Wycofujesz się, stopniowo.

Nadszedł dzień, gdy ci się znudziło i postanowiłeś odpuścić, wycofać się z życia i współistnieć ze sobą – z sednem świata, nie elit, populistów i cyników.

Zostawiłeś wszystko za sobą, kupiłeś kilka książek dotyczących ciszy egzystencji, jakiegoś filozofa, kilku myślicieli, pustelników. Czułeś z jednej strony zniechęcenie, bezsilność, zwątpienie, rezygnację, z drugiej zaś bycie ponad tym wszystkim. Jeszcze te kilka książek, tych kilka konsumpcyjnych dóbr i koniec ze wszystkim.

Zamknąłeś się w swoim świecie idei, mijały godziny, kilka dni. Nic. Świat nie stanął w miejscu, nie zmienił się, ciągle ten sam pęd, ten sam cynizm, ci sami populiści. A ty musiałeś wrócić do tego, co przerwałeś.

Nadszedł dzień, gdy wszystko ci się znudziło. A potem musiałeś ponownie wrócić do świata.

Powinniśmy w sobie rozpoznać swoją winę. Nie w kimś, a w sobie. To my jesteśmy winni, każdy z nas bez wyjątku jest winny. Choć z wiekiem stajemy się wrażliwsi na swoim punkcie, w każdym z nas jest wina za ten syf, w naszą naturę jest wpisane nie tylko dobro, ale i czynienie krzywd.

Możesz radykalizm świata pokonywać czytaniem myślicieli, buntować się przeciw światu w odcieniach czerni i bieli, bez miejsc na barwy pośrednie.

Będziesz jednym z wielu, który się wyłamał.

No i co z tego?

——–

zdjęcie na licencji CC0 pobrałem z: www.pexels.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *