Ostatnie lata obfitowały w publikację różnych utworów poukrywanych na dnie szuflad J.R. R. Tolkiena, ostatnie miesiące są jednak istnym szaleństwem.
Czeka nas jeszcze przekład „Upadku Numenoru”, tymczasem wyszło u nas wznowienie „Hobbita” z ilustracjami i ciekawostkami (pierwsze polskie wydanie było około 2014 lub 2015), „Natura Śródziemia”, i o oczywiście pierwszy tom „Historii Śródziemia” – „Zaginione Opowieści” tom 1 z dwóch. Jaram się. Oj jak bardzo ja się jaram… Lata temu (dwadzieścia kilka? Trzydzieści?) wydano w Polsce dwa pierwsze tomy z łącznie 13 oryginalnych, opracowanych przez Ch.Tolkiena, „Historii Śródziemia” (bo sam autor „Władcy” za życia wydał niewiele, marzył o „Silmarillionie” ale ten oraz całe stosy notatek opracował syn po śmierci ojca). Tamte książki to białe kruki, za 600 zeta nawet śmigające na aukcjach online. Już tylko dlatego, że jest wznowienie to jest to wydarzenie, którego niektórzy w fandomie tolkienowskim nie dożyli. Lata naciskania. Wydawnictwo Zysk planuje wydać WSZYSTKIE tomy, nawet je tłumaczy jednocześnie. Polska to nieliczny kraj, w którym pojawi się przekład całości. Jaram się, to historyczny moment. Myślałem, że historycznym było odnalezienie i wydanie „Beowulfa” – staroangielskiego eposu w tłumaczeniu Profesora Tolkiena, na pierwsze dwa tomy „Historii” nie miałem nadziei. Na całość? Chyba jeszcze mniej owej.
Ale pierwszy tom został wydany, a ja go przeczytałem.
Przede wszystkim to tytaniczna praca Christophera – badacza literatury swojego ojca i jednocześnie jednego z najważniejszych pisarzy XX wieku. Można fantasy lubić, można nim gardzić, może być nam obojętne, ale ojcem gatunku jaki znamy jest Tolkien. Przed nim istniały baśnie, istniały mity, ludzie snuli opowieści o fantastycznym krainach, a nawet istniał „Conan Barbarzyńca”. George MacDonald napisał zaś swoją „Księżniczkę i Goblina”, bez której może nie byłoby Narnii oraz Śródziemia (dla tych, którzy nie wiedzą, obie krainy stworzyli przyjaciele i członkowie nieformalnego „stowarzyszenia” Inklingów). Tolkien gatunkowi nadał jednak ramy, co też go kosztowało sporo. Profesor literatury staroangielskiej, językoznawca z Oxfordu władający kilkoma (kilkunastoma?) językami, w tym wspomnianym staroangielskim i gockim, pisze „bajeczkę” – w 1937 roku premierę ma „Hobbit”, który staje się hitem. Środowisko „poważnych” profesorów ma krótko mówiąc bekę z uczelnianego kolegi.
„Księga Zaginionych Opowieści” uwagę czytelnika kieruje ku stworzeniu Ardy, losom Valarów, buntowi. Kto czytał ,,Silmarillion” ten wie, że to wspólne historie dla obu. Przyglądamy się jednak ewolucji Tolkienowskich historii, procesowi ich powstawania, rękopisom i ich wersjom. Oprócz opowieści J.R.R. Tolkiena każda historia zawiera komentarze redaktora – jego syna, który opracował i wydał „Silmarillion” i ten cykl i w ogóle schedę po ojcu (bo za życia Tolkiena wydany został „Hobbit”, „Władca Pierścieni”, baśnie, eseje i krótsze formy). Historia swą premierę miała w latach 80., w międzyczasie w ostatniej dekadzie na świecie następowały premiery kolejnych opowieści (w tym wielkich jak „Upadek Gondolinu”, „Beren i Luthien”, „Dzieci Hurin” ale i „Opowieść o Kullervo” czy mnóstwo innego materiału jak np. „Legenda o Sigurdzie i Gudrun”, „Beowulf”, „Upadek Króla Artura” itd.). Christopher do spuścizny po ojcu podszedł w sposób dwojaki: jak do notatek ojca ale i jak badacz życia i twórczości wybitnego pisarza. Wydany właśnie w Polsce pierwszy tom „Historii Śródziemia” to też pierwszy tom wchodzących w jej skład dwutomowej „Księgi Zaginionych Opowieści” opisującej początki krainy wykreowanej przez Tolkiena. I jestem mocno ciekawy, co znajdzie się w drugim tomie, które z „wielkich opowieści” opisanych w „Silmarillionie”. Oprócz materiału źródłowego i komentarza Christophera całość ma formę spójnej opowieści, której łącznikiem jest wracanie wspomnieniami do dawnych czasów, dzięki temu powstała pewna forma szkatułkowa – wiele opowieści w obrębie jednej opowieści.
Uważam, że fajnie że po wydaniu w zasadzie wszystkiego z szuflad dostajemy całość „Historii” (póki co obiecaną), bo czytając pierwszy tom „Księgi Zaginionych” mam w głowie już „Upadek Gondolinu”, „Berena i Luthien” czy też „Dzieci Hurina”. Gdy Tolkien sięga do staroangielskiego w swoich inspiracjach mam w głowie jego przekład „Beowulfa”. Choć oczywiście „Historia” mogła być wydana i nas wcześniej (i chronologicznie tak powstała, a oczyszczanie Tolkienowskich szuflad i wydawanie ich to ostatnie lata), i choć lata temu wydano tylko pierwsze tomy, które stały się „białymi krukami”, to jednak jest teraz fajną „wisienką na torcie”, gdy już posiadamy praktycznie wszystko, co jeszcze kryły szuflady Profesora.
„Silmarillion” czytałem już lata temu (jest to pozycja, do której planuje wrócić), myślałem że to będzie powtórka ale tak nie jest. Wiele opowieści jest wspólnych, jak np. historia o stworzeniu, ale ubrane w inną narrację. O ile „Silmarillion” jest „mitologią” tak tu za sprawą łącznika przypatrujemy się opowieściom. Pierwszy tom z dwóch (kolejne dotyczą już innych zagadnień w tej „Encyklopedii”), okraszone po każdej opowieści komentarzem Christophera dot. historii zapisków jego ojca, miejsca w mitologii, ewolucji tekstu, a nawet zmian językowych. Jest to książka na pewno dla tych, którzy są po lekturze i „Władcy” i po „Silmarillionie”, najlepiej też po „Niedokończonych Opowieściach” bo forma i podejście do tekstu „Księgi…” bardzo mi przypomina ten typ pisania, pokazywania różnych wersji i zmian, i po innych dziełach pisarza, bo tu otrzymają uzupełnienie mitologii, dla mnie to był powrót do wspomnień związanych właśnie z „Silmarillionem” i „Niedokończonymi…”. Książkę, jak wiele, wspomaga jako dodatek słownik z zasadami i etymologią języka wymyślonego przez Tolkiena.
Ta książka jest jak i „Silmarillion” i chyba jak i inne, mocno oparta na języku i na wyobraźni, siłą Tolkiena jest wypełnianie fantazji, niekoniecznie ekranu. Chyba na tym polegała m.in. porażka „Pierścieni Władzy” od Amazona – na tym, że Tolkienowskie opowieści żyją w wyobraźni czytelnika, brzmią w języku. Bo jak oddać na filmie, że w szumie mórz są echa symfonii stworzenia świata i udział w nich Ulma? Sięgając po tę książkę i po obejrzeniu prawie całego serialu Amazona uświadomiłem sobie, że „Władca” P. Jacksona to był sztos i już się powinno zaprzestać. I choć marzyłem, żeby zobaczyć „Silmarillion” na ekranie, że „Dzieci Hurina” w wiernej ekranizacji to byłoby coś, to chyba jednak najlepszy Tolkien jest ten, który istnieje na papierze, którego świat można oglądać z różnych perspektyw, którego danej opowieści istnieje wiele wersji a czytelnik może je porównywać, zestawiać, odkrywać. „Księga Zaginionych” jest wspaniałym prezentem dla fanów, choć dla tych, którzy już mieli styczność z Tolkienem, pozostali powinni po tę książkę sięgnąć, gdy już kilka książek poznają (zwłaszcza, że to pierwszy tom i kolejne będą coraz precyzyjniej wprowadzać w Śródziemie). Jest to pozycja obowiązkowa dla fanów, zwłaszcza że książka przez dekady była białym krukiem. I warto wydawcę wesprzeć w tym, że podjął się wydania całej serii, bądź co bądź, dzieła hermetycznego ale wierzę, że uda się dotrzeć do końca (a jeśli ktoś chce zbić majątek to polecam kupić komplet i trzymać tak z 5 lat w piwnicy, ceny będą zaskakujące za te 5 lat)