Było już dobrze. Nagle poddajesz w wątpliwość swoje wybaczenie drugiej osobie. Ponownie się obwiniasz, znowu wracają wspomnienia. Gratulacje, witamy w życiu.
Uwolniłem się od toksycznej relacji. Brzmi to może trochę groźnie, ale poza zmęczeniem fizycznym i trochę psychicznym, była to zwykła relacja. Absorbująca, nastawiona na jednostronną korzyść, relacja człowieka samolubnego i liczącego się jedynie ze sobą, w dodatku chcącego manipulować. Kata i ofiarę łączy dziwna więź, mówi się że to tak zwany ,,syndrom sztokholmski”. Choć uwolniłem się, choć znalazłem w sobie odrobinę racjonalizmu i wiedziałem, jak skończyć z relacją, która wnosiła niewiele (wysysała ze mnie zaś ostatnie soki), zastanawiałem się, co u tej drugiej osoby: czy się odezwie, dlaczego się nie odzywa, czy rozumie co się wydarzyło. Nie potrafiłem, mimo zakończenia tej relacji, zostawić jej za sobą.
Czasem się zastanawiam nad ludźmi, którzy w życiu uczynili mi krzywdę. Jak kochać tych ludzi? Co u nich słychać? Jak wybaczyć swojemu nieprzyjacielowi? O wiele łatwiej poradzić sobie z tym wszystkim, paradoksalnie, gdy jest się młodszym, gdy myśli nad tym dziecko. W dorosłym życiu więcej doświadczyliśmy, więcej wiemy, jesteśmy też bardziej przetrąceni przez życie.
Pierwsza osoba — ta uczyniła mi sporo krzywdy. Często się pojawia w moim życiu, w głowie. Głos wewnętrzny, gdy już uporał się lata temu z wybaczeniem, gdy uporał się potem ze złością, gdy już egzorcyzmował demony i finalnie pojawiła się cisza, oczekuje jeszcze na ostatni etap: na zaakceptowanie życia jako czasu dobra i zła, a w konsekwencji na umiłowanie (wiem, że brzmi to mocno Wschodem, ale wierzę, że wybaczenie to miłość, że wybaczenie nas oczyszcza). Wraz z głosem pojawia się chęć zrozumienia. Dlaczego jednak w międzyczasie pojawia się poszukiwanie winy w sobie? Ktoś uczynił mi krzywdę, a ja się o nią obwiniam, szukam winy w sobie, dopuszczam jakiś beznadziejnie głupi scenariusz mówiący o tym, że skoro ktoś mnie tak potraktował to widocznie miał powód, że za karę za moje życie spotkało mnie zło. Dopiero po jakimś czasie, gdy już widzisz swoją bezradność (zakładamy sytuację czystą, gdy nie przyczyniłeś się swoimi czynami dodatkowo do tego syfu pochodzącego od kogoś innego, gdy np. go nie podburzałeś i nie prowokowałeś do zła), gdy widzisz tę winę drugiej osoby, dopiero po jakimś czasie człowiek zaczyna zastanawiać się, czy może ten oprawca, czy może ten człowiek sam nie cierpiał, sam nie potrafił żyć, sam był przytłoczony życiem i nie umiał żyć z innymi. I jeszcze tym podobne pytania. I wiesz co? Może to też złe spojrzenie na sprawę – ta próba zrozumienia zła, którego się doświadczyło, którego się było ofiarą. A może to jest po prostu empatia. Dużo pytań, za dużo jak na jedną relację. A to tylko kilka. Mózg, myśli, serce — szaleją. Jedyną odpowiedzią może być jedna: ,,nie wiadomo, to tajemnica”.
Pojawia się druga osoba, która uczyniła też dużo zła. Wybaczyłem jej, wyparłem ze swojej głowy jej obecność. Istniała gdzieś z dala do czasu — do chwili przejścia. Jej odejście z tego świata sprawia, że myśli powracają ponownie. Pojawia się gniew do siebie, zabliźniona rana zaczyna krwawić. Emocje odżywają, przez wszystko przechodzisz jeszcze raz. Ja też przechodzę przez to ponownie. Rozmyślam, rozdrapuję. Wobec tajemnicy śmierci zawsze jesteśmy bezsilni, nieważne jaka relacja nas z kimś łączyła. Próbujemy wszystko ułożyć, uporządkować. Czy ma to sens? Ta osoba zrobiła tyle zła, ale z drugiej strony jest już teraz po drugiej stronie życia, nie do nas należą sądy. Tylko że zostają te wspomnienia, wrażenia. I co wtedy? Stara prawda mówi że o zmarłych mówi się dobrze, albo nie mówi się wcale. No właśnie: jak wybaczyć temu komuś, przez kogo wraca teraz kolejne poczucie winy? Wnętrze pyta, czy nie jestem za ostry, za stanowczy, czy to i ja nie mam problemu — czy to ja nie mam problemu z wybaczeniem?
Przecież wybaczyłem, przecież wszystko sobie już ułożyłem, przecież żyłem szczęśliwie dalej, poskładany i poukładany. I nagle przychodzi śmierć, nagle robi się pustka po kimś, kogo się wyparło z głowy. Nagle pojawiają się myśli, że mimo bólu i cierpienia, to przecież ten człowiek nie był całkiem obojętny, choć próbowało się (dla higieny emocji) jakoś go wypchnąć poza swój świat, poza emocje i wspomnienia. Próbowało się posprzątać ten syf, na bólu zawiązać kokardę, cierpienie wypolerować, a złe emocje postawić w wazonie z tulipanami (które przez to jeszcze szybciej, niż zwykle, obumrą w mgnieniu oka).
Wtedy okazuje się, że z ludźmi raz spotkanymi łączy nas silna więź, nawet gdy nas skrzywdzili, to jednak czegoś nauczyli. Że nie są i nie będą nam w pełni obojętni, a ich wybory i żywoty będą się za nami ciągnąć. Owszem, musimy przepracować emocje, wyjść z pewnych sytuacji, z toksycznych relacji, ze współzależności od kata, od jego wizerunku. Musimy też zaakceptować, że i złe wspomnienia są częścią nas. To jesteśmy my. Nie ma złych emocji: nie istnieją dobre i złe, emocje po prostu są, są neutralne. Złe są czyny, które pod ich wpływem podejmujemy: gesty, słowa, to co sobie wmawiamy. Nawet pokaleczeni i z wewnętrznymi dziurami jesteśmy sobą. Problem polega chyba na tym, że chcemy wszystko ogarnąć, zapomnieć, wypracować do końca. A potem spotykasz tego kogoś z przeszłości i rany odżywają. Bo chciałeś pozbyć się przeszłości, ale ona nadal tam jest, bo ona jest tobą. Powinieneś ją zostawić, żyć teraźniejszością, ale nigdy jej nie usuniesz. Możesz jedynie uczyć się z nią żyć.
Inni ludzie są częścią nas, i ci pozytywnie na nas działający, i ci krzywdzący. Fajnie byłoby, gdyby na świecie nie było złych ludzi (czy, jak kto woli, nie ludzie źli ale po prostu skrzywdzeni przez innych i dlatego nie potrafiący okazywać dobra). Nasza opowieść składa się przecież z przecięć i rozstajów dróg innych ludzi, nasze wspólne drogi krzyżują się, pokrywają, a czasem prowadzą obok siebie, by nagle się przeciąć. Tak jak we wspaniałym ,,Podwójnym życiu Weroniki” Krzysztofa Kieślowskiego, w naszej duszy gra czyjaś obecność, tęsknota, samotność i jednocześnie bliskość — ktoś, kogo nie znamy, a jedynie czujemy, że istnieje i nie jesteśmy sami, choć fizycznie czujemy jakby pustkę.
Mamy wokół siebie tych, którzy nas podbudowują, ale też burzą nasz porządek.
Możemy, jak ofiara czująca więź z katem, rozdrapywać to, co udało nam się zakończyć (nawet jeśli to nawet najgłupsza, choć toksyczna, relacja z kimś, kto nas nie krzywdził za mocno, ale męczył). Możemy wracać do przeszłości i poddawać w wątpliwość nasze wybaczenie, szukając kolejnych dowodów (zamiast uznać, że to co prawda jest częścią nas samych, ale powinniśmy już to zostawić). Możemy wreszcie w chwili śmierci tej osoby, której obecność i negatywny wpływ już jakoś sobie uporządkowaliśmy w głowie, ponownie wpędzać się w poczucie winy i wątpliwości (zamiast pomodlić się za jej duszę, w sercu jeszcze raz finalnie przebaczyć i żyć dalej, bez urazy, a może wręcz po raz pierwszy z najczystszym wyrazem braku urazy, bo ta osoba po raz pierwszy jest tak bardzo bezsilna, już jej los nie zależy od ludzi i kolejnych uczynków; bo już nie do nas należy jej osąd, my zaś możemy tylko wierzyć, że zostało jej wybaczone). Szczególnie to ostatnie skłania ku refleksji: każdy z nas kiedyś odejdzie, każdy kto uczynił nam krzywdę — także. Z każdym takim odejściem będziesz rozdrapywać ranę, jeśli nie postanowisz czegoś z tym wszystkim zrobić, i jeśli nie przyjmiesz tego jako części swojego życia, z którą co prawda już niewiele możesz zrobić, poza oczyszczającym wybaczeniem i chęcią mimo wszystko dobra dla tej osoby, ale możesz wreszcie ją zostawić i żyć dalej (i tu przypomina mi się film ,,Droga do zapomnienia”, mocno go polecam).
Bo czasem już dawno mogłeś wybaczyć. A może poddałeś to odpuszczenie w wątpliwość.
Dzięki Bogu jesteś tylko człowiekiem, nie musisz się konfrontować z całą prawdą o świecie. Nie musisz znać zamysłów serc innych ludzi, tego co tak naprawdę czują.
Gdy próbujesz w tym grzebać, w sercu zostaje brud i bałagan, i chaos, i mieszkają tam wszystkie negatywne myśli.
Możesz zadawać sobie pytania, np. o to, czy ja naprawdę wybaczyłem? Co jeszcze mogę zrobić? Czy to wszystko moja wina? Wiem że nie, ale…
To dobre pytania na pierwsze spotkanie z problemem. Możesz zrobić to raz i szybko (choć wiem, że to proces, trwający nawet całe lata): podjąć decyzję o swoim prywatnym stanie zawieszenia broni. Aż tyle. A później czuć już spokój, zostawić ten syf jako coś neutralnego, choć co tam było i zostanie, ale już bez rozdrapywania. I bez analizowania tego, czy nasze wybaczenie zawiera przewagę jednak miłości, czy jednak więcej tam jeszcze pretensji. Jakie by nie było, nawet mało doskonałe, ważne że ono już tam jest, w ciągu lat puści owoce. Ważne jednak, że podjąłeś decyzję, aby to ziarno tam się znalazło. Czasem dopiero po latach przychodzi zrozumienie. A czasem nie przychodzi nigdy (i to też jest częścią życia i praw świata).
zdjęcie na licencji CC0 pochodzi z: www.pexels.com